– Poczułem po raz pierwszy, że to cierpienie jest nie tylko moje, ale całego narodu – napisał Adrian Tempany, dziś dziennikarz „Guardiana", a 15 kwietnia 1989 roku jeden z kibiców Liverpoolu, którzy przeżyli tragedię na stadionie w Sheffield. Widział, jak na Hillsborough umierają inni, zgnieceni przez napierający tłum, słyszał, jak ranni płaczą i wołają o pomoc. A potem przez 23 lata musiał wysłuchiwać, że tragedię sprowokowały ofiary i pozostali kibice Liverpoolu.
Nie wierzyły w to rodziny zabitych i walczyły o prawdę. W styczniu 2010 roku udało się powołać niezależną komisję pod przewodnictwem biskupa Liverpoolu Jamesa Jonesa. Teraz, po publikacji jej raportu, Wielka Brytania jest w szoku. Gdyby nie zaniedbania policji i służb medycznych, tragedii można byłoby uniknąć.
– Rodziny miały rację. Pod wpływem nowych dowodów, zawartych w raporcie, jako premier pragnę złożyć szczere przeprosiny rodzinom 96 ofiar... Za zachowanie rządu i całego naszego kraju. Szczerze przepraszam, że ta podwójna niesprawiedliwość trwała tak długo – mówił David Cameron, a członkowie Izby Gmin kiwali głowami. Nie było w ostatnim tygodniu ważniejszego sportowego tematu na Wyspach. Nawet mecz kadry był w cieniu ustaleń komisji. Premier Cameron nazwał Hillsborough największą brytyjską tragedią w czasach pokoju.
W tej sprawie bez winy nie są ani konserwatyści, bo do katastrofy w Sheffield doszło, gdy premierem była Margaret Thatcher, ani laburzyści, którzy przez 13 lat byli u władzy i w tym czasie nie zrobili nic, żeby dojść do prawdy. Lider opozycji Ed Miliband już przyłączył się do przeprosin Camerona.
To, co wcześniej mówiono i pisano o tragedii, wszystkim było na rękę: policji, piłkarskiej federacji, organizatorom meczu, nawet prasie, bo układało się w prostą całość. Winna była pijana hołota z Liverpoolu, która siłą wdarła się na trybuny. Cztery lata wcześniej z winy kibiców Liverpoolu doszło do tragedii na Heysel podczas finału Pucharu Europy.