Po sześciu kolejkach piłkarze z Łazienkowskiej ciągle nie wiedzą, jak smakuje porażka, ale trzy ostatnie spotkania ligowe zakończyli remisem. W sobotę w Lubinie dwa razy gonili wynik i z 2:2 muszą być zadowoleni.
Zagłębie na Legię mobilizowało się wyjątkowo. Drużynę odwiedził prezes Marek Bestrzyński, przypomniał zawodnikom, że w Lubinie mają jak u Pana Boga za piecem. Presji wielkiej nie ma, a pensja regularnie wpływa na konto, jak w mało którym klubie ekstraklasy. Nie wiadomo, czy to na sugestię Bestrzyńskiego, ale do składu wrócił kapitan Adam Banaś nie w pełni zdrowy, jednak w pełni zmotywowany.
Młoda furia
W Legii spokoju na polu karnym pilnowało czterech obrońców i Daniel Łukasik, reszta miała kąsać. Danijel Ljuboja, Marek Saganowski, Michał Żyro, Jakub Kosecki i Miroslav Radović co jakiś czas gościli pod bramką Michała Gliwy, ale to Zagłębie dwa razy wychodziło na prowadzenie.
Na bramkę Michala Papadopulosa tuż przed przerwą odpowiedział Marek Saganowski, po trafieniu Roberta Jeża wydawało się, że gospodarze zaczną dźwigać się ze strefy spadkowej, ale 12 minut przed końcem Saganowski znowu skorzystał z podania Radovicia i uratował Legii remis. Punkt z Lubina przybliżył Legię do Widzewa, ścisk na szczycie tabeli czyni naszą ligę coraz mniej przewidywalną. Dwie kolejki są w stanie wywrócić kolejność do góry nogami, nie ma żadnych świętości.
Widzew liderem był trochę na wyrost, trener Radosław Mroczkowski powtarzał po czterech z rzędu zwycięstwach, że jak wynika z jego wyliczeń do utrzymania w ekstraklasie potrzeba jeszcze sześciu takich rezultatów.