Jeśli przegra Real, to ligowy wyścig będzie właściwie rozstrzygnięty, zanim się naprawdę zaczął. Jeśli przegra Barcelona, to kibice zaczną się głośniej zastanawiać, czy Tito Vilanova na pewno jest trenerem na najtrudniejsze chwile, mimo że wygrał wszystkie sześć meczów w lidze, obydwa w Lidze Mistrzów i w niedzielę walczy o rekord. Siedmiu zwycięstw z rzędu na początku ligowego sezonu Barcelona jeszcze nigdy nie miała.
Gorąco może być też dlatego, że Vilanova nie jest tak dobry w nadstawianiu drugiego policzka, jak był Pep Guardiola. Zaczepiał Mourinho jeszcze jako asystent Guardioli („Mourinho, trener, który mówi o wszystkim, tylko nie o piłce" – narzekał w jednym z wywiadów), a ich starcia zakończonego palcem Jose w oku Tito przypominać nie trzeba. Vilanova mówi też głośno o błędach sędziów, czego Guardiola unikał.
Ale najważniejszą iskrą jest jednak sprawa niepodległości. Nie minął jeszcze miesiąc, od kiedy setki tysięcy zebrały się na ulicach, żeby krzyczeć, że Katalonia to nie Hiszpania. Na 25 listopada szef katalońskiego rządu Artur Mas zwołał przyspieszone wybory. Jeśli będzie miał absolutną większość w lokalnym parlamencie, spróbuje doprowadzić do referendum w sprawie niepodległości.
Zabrania tego konstytucja Hiszpanii, ale kryzys gospodarczy tak wyostrzył spór z rządem w Madrycie, że wszystko jest możliwe. A chodzi o przyszłość regionu z 7,5 mln mieszkańców. Aż 12 krajów Unii Europejskiej ma ich mniej niż Katalonia. Jak przypomniał ostatnio „New York Times", to czwarty pod względem dochodu wśród 17 regionów Hiszpanii, ale obłożony przez rząd tak wysokimi podatkami, że po ich odjęciu spada na dziewiąte miejsce. I gdy potem Katalończycy słyszą od władz w Madrycie, że to m.in. ich region życiem na kredyt sprowadził na Hiszpanię kłopoty, to wyprowadzić tłum na ulice nietrudno.
Guardiola już zawołał z Nowego Jorku, że jakby przyszło do referendum, to on jest za niepodległością. Prezes FC Barcelony Sandro Rosell próbował w tej sprawie stanąć gdzieś pośrodku, choćby po to, żeby się odciąć od radykalizmu swojego poprzednika Joana Laporty. Ale kibice, jak opisuje „El Pais", przypomnieli Rosellowi, że to nie jest czas dla niezdecydowanych. Podczas niedawnego meczu Ligi Mistrzów ze Spartakiem pierwszy raz zaczęli krzyczeć na Camp Nou „Independencia".
Wiadomo, co w tej sytuacji oznacza mecz z Realem. Kibice mają ułożyć na trybunach gigantyczną senyerę, flagę Katalonii. I ponoć nawołują się, by gdy minie 17 minut i 14 sekund meczu, krzyknąć znowu „Independencia". By przypomnieć 1714 rok, gdy pobita Katalonia musiała wrócić pod berło hiszpańskiego Filipa V Burbona.