Dwa hymny, jedna drużyna

Futbol po czeczeńsku, czyli jak Terek Grozny z Polakami w składzie gra w rosyjskiej lidze

Aktualizacja: 09.10.2012 01:55 Publikacja: 09.10.2012 01:54

Dwa hymny, jedna drużyna

Foto: ROL

O godz. 13 zaczyna się zbiórka w bazie. Baza to słowo klucz w wielu rosyjskich klubach, ale w Tereku jest wyjątkowa, bo od stadionu dzieli ją 400 kilometrów. Drużyna rozgrywa swoje mecze w Groznym, mieszka i trenuje w Kisowłodzku. Nikt nie wie dlaczego.

– Gdyby grali u nas tylko Czeczeni, pewnie nie byłoby problemu. Grozny to jednak inny świat, muzułmański. Ciągle widać milicję z karabinami na skrzyżowaniach. A Kisowłodzk jest jak nasz Ciechocinek. Są sanatoria, piękne parki, dużo turystów i spokojne życie – mówi „Rz" Maciej Rybus, jeden z czterech polskich zawodników Tereka.

W bazie każdy ma swój pokój, wspólne życie drużyny nie jest zaplanowane. Piłkarze spotykają się głównie na obiedzie i przez pięć minut jazdy autokarem na boisko treningowe. Czasami jeszcze wpadną na siebie w pralni albo suszarni. W Tereku nikt nie składa im ubrań w kostkę i nie pastuje butów. Muszą myśleć o tym sami, ale nikt nie narzeka.

Sześć godzin jazdy

Trening zaczyna się o 18. Do tego czasu piłkarz ma siedzieć w pokoju i odpoczywać. Kto chce, może też w bazie mieszkać, ale wtedy na własne życzenie pozbawia się jedynych kisowłodzkich rozrywek – telewizji i Internetu. Klub dba o kieszenie swoich piłkarzy, ale raczej nie myśli o przyszłości. W bazie nie ma żadnego porządnego boiska, a kiedy ktoś musi leczyć kontuzję, to się okazuje, że trudno na miejscu znaleźć nawet aparat do USG i trzeba lecieć do Moskwy – dwie godziny z lotniska w Mineralnych Wodach.

Jeszcze w poprzednim sezonie drużyna Tereka na lotnisko jeździła co tydzień – czy na mecz wyjazdowy (najdalej pięć godzin lotu), czy u siebie. Samolot był stary, wsiadało się tylko z tyłu, siedzenia składały się jak w świetlicy albo kinie sprzed kilkudziesięciu lat. Podróżowało się dzień przed meczem, ale kiedy kierownictwo klubu zadecydowało, że drużyna ma być w Groznym już dwa dni przed spotkaniem, zarządzono przesiadkę do autokaru. Też nie grzeszy nowością, z Kisowłodzka jedzie sześć godzin, mimo że przez punkty kontrolne, choćby w Osetii, przepuszczany jest poza kolejnością.

– Kiedy podpisywałem kontrakt z Terekiem nie wiedziałem, czego się spodziewać. Warunki finansowe były bardzo korzystne, ale rozmawiałem z działaczami w Turcji. Dzwoniłem do Piotra Polczaka, który grał tu już jakiś czas, pytałem o Grozny, Kisowłodzk i podpisałem papiery w ciemno. Mieszkam w bloku, jest bezpiecznie, nawet nudno. Odwiedziła mnie dziewczyna i spodziewała się gorszych warunków. Gdybym miał dzieci, sprowadziłbym tu całą rodzinę, ale nie ma możliwości, by kogoś zabrać na mecz. Połączeń nie ma. Ostatnio jednego piłkarza z Brazylii odwiedził ojciec, to jechał do Groznego autokarem razem z drużyną, później mieszkał z nami w hotelu – opowiada Rybus.

Dopiero w Groznym widać, po co komu Terek. Na blokach wiszą zdjęcia Władimira Putina i Achmeda Kadyrowa. Kadyrow senior, ojciec Ramzana, obecnego prezydenta Republiki Czeczeńskiej oraz klubu, zginął w 2004 roku od wybuchu bomby podłożonej na starym stadionie Tereka. Klub podnosił się ze zgliszczy, jak całe miasto po wojnie. Podnosił się, żeby pokazać, jak silne, dobre i niezbędne są związki Czeczenii z Rosją. Od 2001 roku do 2005 doczłapał się do najwyższej ligi, później na chwilę spadł, by od 2008 roku, już pod opieką Ramzana, wpisać się na dobre w krajobraz rosyjskiego futbolu.

W Groznym na ulicach widać wielkie samochody opancerzone i milicję z karabinami. Widać też jednak rosnące budynki.

– Miasto się zmienia, powstaje prawdziwa metropolia. Po ulicach jeździ bardzo dużo drogich samochodów, nie słychać narzekania – mówi Marcin Komorowski, którym razem z Rybusem trafił do Tereka na początku roku.

Kadyrow wybudował nowy stadion na 30 tysięcy ludzi, przed meczem grane są dwa hymny: czeczeński i rosyjski. Nikt nie odważy się gwizdać. Boisko jest doskonałe, dobrą infrastrukturę ma też akademia piłkarska imienia Achmeda Kadyrowa, która działa w Groznym. Zresztą, coraz częściej mówi się o przeniesieniu pierwszej drużyny z Kisowłodzka do stolicy Czeczenii. Miałoby to się stać za dwa lata.

Premia w gotówce

Kadyrow zachęca ludzi do przychodzenia na stadion, ale frekwencja rzadko przekracza 15 tysięcy. Wyjątkiem są mecze z Anży Machaczkała, bo przyjeżdża dużo ludzi z Dagestanu. Tłumy są też na meczach pokazowych. Nie wiadomo, jaki Terek ma budżet, Czeczeni żartują, że jest „elastyczny". Kiedyś Terek chciał sprowadzić Diego Forlana, ale na takie transfery może pozwolić sobie Anży, która siedzibę ma w Moskwie. Na kisowłodzkie warunki piłkarze z poważnych lig nie chcą się godzić. Najdroższym transferem klubu pozostaje Jonathan Legear, kupiony z Anderlechtu Bruksela za pięć milionów euro, który teraz nie ma miejsca w pierwszej drużynie.

Mówi się, że Rybus zarabia 750 tysięcy euro rocznie plus premie, Komorowski – pół miliona. Za milion euro kilka tygodni temu Terek sprowadził z Jagiellonii Białystok czwartego (w kadrze ciągle jest Polczak) Polaka – Macieja Makuszewskiego.

– Kontrakty mamy wypłacane przelewem na konto, premie w gotówce. Szefowie mają gest. Kiedy graliśmy z Wołgą, przyszedł prezes i powiedział, że premia za zwycięstwo jest podwójna, przed Spartakiem, że potrójna, a jeśli wygramy z Zenitem dostaniemy czterokrotną jej wartość – wspomina Rybus.

Prezes czasami zadzwoni też w przerwie meczu, jak wtedy, gdy Terek grał z FK Rostow. Trener przekazał telefon kapitanowi, ten nastawił głośnik, wokół aparatu zebrała się cała drużyna. – Jak wygracie, zapłacimy podwójnie – usłyszeli. Zremisowali, ale i tak dostali pieniądze obiecane za trzy punkty. Prezes zadzwonił jeszcze raz i powiedział, że po prostu mecz mu się podobał. Brazylijczyk Cleber dostał kiedyś równowartość land-rovera, często prezentami są drogie zegarki czy mieszkania. Po dwóch golach w wygranym 2:1 meczu z Dynamem Moskwa Kadyrow wręczył Rybusowi kluczyki do mercedesa klasy E.

Kontrola ministerstwa

Kadyrow coraz częściej chodzi na mecze. Podobno nie usiedzi w miejscu, bierze do ręki mikrofon i organizuje doping na trybunie VIP. Piłkarzy odwiedza jednak rzadko. – Widziałem go tylko na prezentacji, wręczył mi koszulkę i serdecznie uściskał. Impreza zorganizowana została w jego pałacu, takiego przepychu w życiu nie widziałem – wspomina Komorowski.

Rybus pamięta wizytę prezydenta na treningu przed meczem ze Spartakiem. Zajęcia zostały przerwane, na boisko wszedł Kadyrow w asyście ochrony i ekip telewizyjnych. Każdemu piłkarzowi uścisnął dłoń i zapytał się, czy czegoś mu nie brakuje. Zawodnicy mówią o nim, że to porządny chłop. Ale wiedzą, że dobrze jest, kiedy wygrywają. Klub-symbol współpracy czeczeńsko-rosyjskiej nie może przynosić wstydu.

Nie wiadomo dokładnie, jaki Terek ma budżet. Czeczeni żartują,  że elastyczny

– Wokół drużyny kręci się dużo osób, które nie mają żadnej oficjalnej funkcji, a próbują wpływać na treningi. Kiedy się pojawiają, widać, że trener Stanisław Czerczesow jest zdenerwowany. Mówią jak grać, jakim składem, wszystko jest pod kontrolą, ale nie wiem, ile uwag trener bierze do siebie. Teraz odwiedza nas minister sportu Czeczenii, pilnuje, żeby Terek był w formie, bo jest reklamą republiki. Ale kiedy jesteśmy na pierwszym miejscu w tabeli, nikt nie wtrąca się w naszą pracę – opowiada Rybus.

Dla polskich piłkarzy Rosjanie i Czeczeni są bardzo mili, otwarci. W Kisowłodzku znają ich jednak tylko taksówkarze, w mieście jest dużo turystów, większość z nich nawet nie wie, że tutaj Terek ma swoją bazę. Wspólne wypady na miasto są rzadkie, trudno znaleźć dobrą restaurację. Zresztą żony Polczaka i Komorowskiego spodziewają się dzieci i teraz polska kolonia trochę się rozdzieli. Podobno do życia w Czeczenii można się przyzwyczaić, jeśli przestaje się zwracać uwagę na zniszczone i brudne bloki, zdezelowane samochody bez szyb. Mówi Rybus: – Tu gra się w piłkę i zarabia pieniądze. Jak są dwa dni wolnego, większość piłkarzy i tak leci do Moskwy.

O godz. 13 zaczyna się zbiórka w bazie. Baza to słowo klucz w wielu rosyjskich klubach, ale w Tereku jest wyjątkowa, bo od stadionu dzieli ją 400 kilometrów. Drużyna rozgrywa swoje mecze w Groznym, mieszka i trenuje w Kisowłodzku. Nikt nie wie dlaczego.

– Gdyby grali u nas tylko Czeczeni, pewnie nie byłoby problemu. Grozny to jednak inny świat, muzułmański. Ciągle widać milicję z karabinami na skrzyżowaniach. A Kisowłodzk jest jak nasz Ciechocinek. Są sanatoria, piękne parki, dużo turystów i spokojne życie – mówi „Rz" Maciej Rybus, jeden z czterech polskich zawodników Tereka.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Piłka nożna
Czas na półfinały Ligi Mistrzów. Arsenal robi wyjątkowe rzeczy
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Barcelona z Pucharem Króla. Real jej niestraszny
Piłka nożna
Liverpool mistrzem Anglii, rekord Manchesteru United wyrównany
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Piłka nożna
Puchar Króla jedzie do Barcelony. Realowi uciekło kolejne trofeum