O godz. 13 zaczyna się zbiórka w bazie. Baza to słowo klucz w wielu rosyjskich klubach, ale w Tereku jest wyjątkowa, bo od stadionu dzieli ją 400 kilometrów. Drużyna rozgrywa swoje mecze w Groznym, mieszka i trenuje w Kisowłodzku. Nikt nie wie dlaczego.
– Gdyby grali u nas tylko Czeczeni, pewnie nie byłoby problemu. Grozny to jednak inny świat, muzułmański. Ciągle widać milicję z karabinami na skrzyżowaniach. A Kisowłodzk jest jak nasz Ciechocinek. Są sanatoria, piękne parki, dużo turystów i spokojne życie – mówi „Rz" Maciej Rybus, jeden z czterech polskich zawodników Tereka.
W bazie każdy ma swój pokój, wspólne życie drużyny nie jest zaplanowane. Piłkarze spotykają się głównie na obiedzie i przez pięć minut jazdy autokarem na boisko treningowe. Czasami jeszcze wpadną na siebie w pralni albo suszarni. W Tereku nikt nie składa im ubrań w kostkę i nie pastuje butów. Muszą myśleć o tym sami, ale nikt nie narzeka.
Sześć godzin jazdy
Trening zaczyna się o 18. Do tego czasu piłkarz ma siedzieć w pokoju i odpoczywać. Kto chce, może też w bazie mieszkać, ale wtedy na własne życzenie pozbawia się jedynych kisowłodzkich rozrywek – telewizji i Internetu. Klub dba o kieszenie swoich piłkarzy, ale raczej nie myśli o przyszłości. W bazie nie ma żadnego porządnego boiska, a kiedy ktoś musi leczyć kontuzję, to się okazuje, że trudno na miejscu znaleźć nawet aparat do USG i trzeba lecieć do Moskwy – dwie godziny z lotniska w Mineralnych Wodach.
Jeszcze w poprzednim sezonie drużyna Tereka na lotnisko jeździła co tydzień – czy na mecz wyjazdowy (najdalej pięć godzin lotu), czy u siebie. Samolot był stary, wsiadało się tylko z tyłu, siedzenia składały się jak w świetlicy albo kinie sprzed kilkudziesięciu lat. Podróżowało się dzień przed meczem, ale kiedy kierownictwo klubu zadecydowało, że drużyna ma być w Groznym już dwa dni przed spotkaniem, zarządzono przesiadkę do autokaru. Też nie grzeszy nowością, z Kisowłodzka jedzie sześć godzin, mimo że przez punkty kontrolne, choćby w Osetii, przepuszczany jest poza kolejnością.