Co za tydzień: raz trafił na czołówki stron plotkarskich, raz na czołówki piłkarskich i ani razu nie chodziło o skandal. Kilka dni temu dowiedział się, że znów zostanie ojcem. W piątek pierwszy raz był kapitanem Anglii w meczu o punkty i strzelił dwa gole. Wprawdzie opaskę Wayne Rooney dostał tylko na jeden mecz – jutro z Polską kapitanem znów będzie wracający do gry Steven Gerrard - a dwa gole strzelił San Marino, drużynie z ostatniego miejsca rankingu FIFA, ale angielskim komentatorom niewiele trzeba. „The Telegraph" napisał, że Rooney z opaską był „w porównaniu z Johnem Terrym czy Ashleyem Cole'em jak Winston Churchill skrzyżowany z Bobbym Charltonem". A jeszcze niedawno „kapitan Rooney" brzmiało jak oksymoron.
I tak bez przerwy w górę i w dół. Raz Wayne jest Wściekłym Bykiem, który zbawia Anglię, raz Wściekłym Bykiem, który ją prowadzi do upadku. Jeden dobry mecz – i klękajcie narody. Jeden zły i słyszy, że jest specjalistą od bicia słabszych, a grając przeciw naprawdę silnym rywalom, traci moc.
Ma dopiero 27 lat i już jest piąty na liście najlepszych strzelców reprezentacji. Ale ten dług, który zaciągnął blisko dziesięć lat temu, zostając angielskim Lubańskim, najmłodszym debiutantem w kadrze, i mając kraj u stóp podczas Euro 2004, ciągle nie został spłacony.
Mundial 2006 skończył czerwoną kartką za nadepnięcie Ricardo Carvalho, w mundialu w 2010 r. błysnął tylko tyradą do kamery, gdy schodząc z boiska po remisie z Algierią, powiedział buczącym kibicom, że „jeśli to jest lojalne wsparcie, no to k.... mać". W Euro 2008 Anglia nie zagrała, a w Polsce i na Ukrainie Rooney nie mógł zagrać w pierwszych dwóch meczach, bo w eliminacjach kopnął Czarnogórca Miodraga Dżudovicia. Nikomu dziś nie przyjdzie do głowy, żeby go stawiać w jednym szeregu z Leo Messim czy Cristiano Ronaldo, choć bilans w reprezentacji mają z Messim łudząco podobny (Leo 74 mecze, 30 goli, Wayne 77, 31), a Cristiano jest od nich gorszy. Nikt nie ma złudzeń: pokolenie nazwane złotym, czyli: Rooney, Gerrard, Terry, Frank Lampard czy Rio Ferdinand, nie sięgnie już razem po żadne złoto. Ale Rooney, najmłodszy z nich, jeszcze nieraz zdąży rozbudzić nadzieję.
Białe śmieci
Jest kłopotliwym geniuszem, najbardziej kłopotliwym, jakiego Anglia miała po Paulu Gascoignie, koledzy z kadry nazwali go zresztą Wazza (w Evertonie wołali na niego Pies, a on nie miał pojęcia dlaczego). Rooney nie spada w takie czeluście jak Gazza Gascoigne, nie jest alkoholikiem, nie łapią go z zapasami narkotyków, nie poluje na własne życie. Zbyt wiele osób dobrze na nim zarabia, żeby mu się pozwolić zerwać ze smyczy. Ale też nie we wszystkim potrafią go upilnować, bomby tykają. Jak nie wyrwie mu się jakieś bluzgnięcie do kamer, jak nie wda się w awanturę, to zawsze tabloidy mogą go dorwać za kolejną wizytę u prostytutek. Gdy to zrobiły ostatni raz, opisując jego wyczyny, gdy żona Coleen była w ciąży z ich pierwszym dzieckiem, Coca-Cola wycofała twarz Rooneya ze swojej kampanii reklamowej. Ale współpracy z nim nie zerwała. Bo sponsorzy go potrzebują, tak samo jak tabloidy, które na pierwszych stronach się nim brzydzą, a na ostatnich żyć bez niego nie mogą.