Wayne Rooney: dola lumpenidola

Polska – Anglia. Z takim talentem i takim niskim urodzeniem jest skazany na ciągłe upadki. Właśnie znów się podnosi

Aktualizacja: 15.10.2012 00:46 Publikacja: 15.10.2012 00:36

Wayne Rooney: dola lumpenidola

Foto: ROL

Co za tydzień: raz trafił na czołówki stron plotkarskich, raz na czołówki piłkarskich i ani razu nie chodziło o skandal. Kilka dni temu dowiedział się, że znów zostanie ojcem. W piątek pierwszy raz był kapitanem Anglii w meczu o punkty i strzelił dwa gole. Wprawdzie opaskę Wayne Rooney dostał tylko na jeden mecz  – jutro z Polską kapitanem znów będzie wracający do gry Steven Gerrard - a dwa gole strzelił San Marino, drużynie z ostatniego miejsca rankingu FIFA, ale angielskim komentatorom niewiele trzeba. „The Telegraph" napisał, że Rooney z opaską był „w porównaniu z Johnem Terrym czy Ashleyem Cole'em jak Winston Churchill skrzyżowany z Bobbym Charltonem". A jeszcze niedawno „kapitan Rooney" brzmiało jak oksymoron.

I tak bez przerwy w górę i w dół. Raz Wayne jest Wściekłym Bykiem, który zbawia Anglię, raz Wściekłym Bykiem, który ją prowadzi do upadku. Jeden dobry mecz – i klękajcie narody. Jeden zły i słyszy, że jest specjalistą od bicia słabszych, a grając przeciw naprawdę silnym rywalom, traci moc.

Ma dopiero 27 lat i już jest piąty na liście najlepszych strzelców reprezentacji. Ale ten dług, który zaciągnął blisko dziesięć lat temu, zostając angielskim Lubańskim, najmłodszym debiutantem w kadrze, i mając kraj u stóp podczas Euro 2004, ciągle nie został spłacony.

Mundial 2006 skończył czerwoną kartką za nadepnięcie Ricardo Carvalho, w mundialu w 2010 r. błysnął tylko tyradą do kamery, gdy schodząc z boiska po remisie z Algierią, powiedział buczącym kibicom, że „jeśli to jest lojalne wsparcie, no to k.... mać". W Euro 2008 Anglia nie zagrała, a w Polsce i na Ukrainie Rooney nie mógł zagrać w pierwszych dwóch meczach, bo w eliminacjach kopnął Czarnogórca Miodraga Dżudovicia. Nikomu dziś nie przyjdzie do głowy, żeby go stawiać w jednym szeregu z Leo Messim czy Cristiano Ronaldo, choć bilans w reprezentacji mają z Messim łudząco podobny (Leo 74 mecze, 30 goli, Wayne 77, 31), a Cristiano jest od nich gorszy. Nikt nie ma złudzeń: pokolenie nazwane złotym, czyli: Rooney, Gerrard, Terry, Frank Lampard czy Rio Ferdinand, nie sięgnie już razem po żadne złoto. Ale Rooney, najmłodszy z nich, jeszcze nieraz zdąży rozbudzić nadzieję.

Białe śmieci

Jest kłopotliwym geniuszem, najbardziej kłopotliwym, jakiego Anglia miała po Paulu Gascoignie, koledzy z kadry nazwali go zresztą Wazza (w Evertonie wołali na niego Pies, a on nie miał pojęcia dlaczego). Rooney nie spada w takie czeluście jak Gazza Gascoigne, nie jest alkoholikiem, nie łapią go z zapasami narkotyków, nie poluje na własne życie. Zbyt wiele osób dobrze na nim zarabia, żeby mu się pozwolić zerwać ze smyczy. Ale też nie we wszystkim potrafią go upilnować, bomby tykają. Jak nie wyrwie mu się jakieś bluzgnięcie do kamer, jak nie wda się w awanturę, to zawsze tabloidy mogą go dorwać za kolejną wizytę u prostytutek. Gdy to zrobiły ostatni raz, opisując jego wyczyny, gdy żona Coleen była w ciąży z ich pierwszym dzieckiem, Coca-Cola wycofała twarz Rooneya ze swojej kampanii reklamowej. Ale współpracy z nim nie zerwała. Bo sponsorzy go potrzebują, tak samo jak tabloidy, które na pierwszych stronach się nim brzydzą, a na ostatnich żyć bez niego nie mogą.

Sponsorzy rzucili się kiedyś Rooneya jako przeciwwagę dla wymuskanego i wystudiowanego Davida Beckhama. Chcieli mieć w reklamach piłkarza reprezentacji, który wygląda jak przeciętny kibic reprezentacji. I do dziś zapewniają mu ogromne dochody z umów reklamowych. Sen o złotym pokoleniu trwał tak długo i był tak ogłupiający, że Rooneyowi zaproponowano kontrakt na napisanie pięciu autobiografii, za 5 mln funtów plus prowizje, mimo że już pierwszą książkę ghostwriter, który pracował kiedyś z The Beatles, dociągnął do końca na siłę.

Rooney pochodzi z angielskiego lumpenproletariatu. Ze świata „białych śmieci", „chavs", jak nazywają tabloidy takich jak on. Z Croxteth, jednej z najpodlejszych dzielnic Liverpoolu. Tam, gdzie najkrótsza ścieżka kariery prowadzi do gangów, choć Wayne się upiera, że gdyby nie został piłkarzem, to byłby dziś księdzem. Katolickim, bo to potomek emigrantów z Irlandii. Religia to był jedyny przedmiot, który był w stanie przykuć jego uwagę w szkolnych czasach.

Przerwał naukę jako 16-latek, nie zdając żadnego egzaminu, co jest rzadkim wyczynem nawet w tych sferach. Tym, którzy mu to wytykają, zadedykował jeden ze swoich tatuaży: „Just Enough Education to Perform". Wielu Anglików do dziś nie jest w stanie zrozumieć wszystkiego, co Rooney mówi. „Ze swoją dziwną składnią pasowałby do galerii postaci z fimów Guya Ritchiego" – napisał o nim dziennikarz David Winner.

Klan z Liverpoolu

Ojciec Rooneya, też Wayne, wynajmował się do dorywczych zajęć, stałej pracy nie miał. Matka sprzątała, gotowała. Wayne jest najstarszym z trzech braci. Gnieździli się wszyscy w małej czynszówce, w której dziś jest biuro ośrodka leczenia uzależnień. Croxteth to było getto katolickiej biedoty, która się zjeżdżała przez dziesięciolecia z Irlandii do Liverpoolu, zasiedlała najtańsze domy, dostawała najgorsze prace albo nie dostawała ich wcale.

Trzymali się razem, całe klany. Jak opisuje Simon Kuper w książce „Football Men", wszyscy Rooneyowie z okolicy jeździli razem na wakacje. Wayne ożenił się z dziewczyną, którą znał od dziecka. Dziś mieszkają z Coleen w wielkiej rezydencji w Cheshire, ale – tutaj akurat angielscy dziennikarze się nie pomylili w przepowiedniach sprzed dziesięciu lat – łatwiej było ich wyrwać z Croxteth niż Croxteth z nich.

Coleen jest celebrytką z ogromnym parciem na karierę. Jej interesy prowadzi agent Wayne,a Paul Stretford. Wiadomość o tym, że jest drugi raz w ciąży (mają już z Wayne,em syna Kaia) zamieściła kilka dni temu na Twitterze. Wayne chyba dowiedział się o tym wcześniej.

Anglicy wybaczyliby im to wszystko, gdyby Wayne kiedyś zdobył z reprezentacją choć część tego, co udało mu się osiągnąć z Manchesterem United: cztery mistrzostwa, Liga Mistrzów 2008, aż sześć hat tricków, tylu nie miał jeszcze żaden piłkarz United.

Czas ucieka

Na Old Trafford też odpalał bomby, najpotężniejszą, gdy walczył o podwyżkę, grożąc odejściem do City, a kibice grozili mu śmiercią. Ale to nie pierwszyzna, kibice Evertonu też kiedyś grozili, gdy zostawiał klub, w którym się wychował. Na pierwszy mecz na Goodison Park ojciec przyniósł go, gdy Wayne miał sześć miesięcy. Ale pożegnał klub bez sentymentów.

On idzie po swoje jak taran, to była też zawsze jego siła na boisku. Nie bał się ani debiutu w Evertonie, ani w kadrze, był nastolatkiem, ale uważał za oczywistość, że zasłużył. Ta pewność siebie pozwala mu się podnosić tak łatwo, jak upada. Tylko czas ucieka. Nie ma już w nim tyle dzikiej mocy, co kiedyś. Nie ma też tyle złości, co akurat wychodzi mu na dobre, bo od czasu kopnięcia Dżudovicia dostał tylko jedną kartkę. Po wyleczeniu ostatniej kontuzji jest w coraz lepszej formie. Anglicy jeszcze boją się ogłaszać, czy to zmiana na długo, czy tylko przerwa w kłopotach. Po meczu z Polską będą mądrzejsi.

Co za tydzień: raz trafił na czołówki stron plotkarskich, raz na czołówki piłkarskich i ani razu nie chodziło o skandal. Kilka dni temu dowiedział się, że znów zostanie ojcem. W piątek pierwszy raz był kapitanem Anglii w meczu o punkty i strzelił dwa gole. Wprawdzie opaskę Wayne Rooney dostał tylko na jeden mecz  – jutro z Polską kapitanem znów będzie wracający do gry Steven Gerrard - a dwa gole strzelił San Marino, drużynie z ostatniego miejsca rankingu FIFA, ale angielskim komentatorom niewiele trzeba. „The Telegraph" napisał, że Rooney z opaską był „w porównaniu z Johnem Terrym czy Ashleyem Cole'em jak Winston Churchill skrzyżowany z Bobbym Charltonem". A jeszcze niedawno „kapitan Rooney" brzmiało jak oksymoron.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Piłka nożna
Czas na półfinały Ligi Mistrzów. Arsenal robi wyjątkowe rzeczy
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Barcelona z Pucharem Króla. Real jej niestraszny
Piłka nożna
Liverpool mistrzem Anglii, rekord Manchesteru United wyrównany
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Piłka nożna
Puchar Króla jedzie do Barcelony. Realowi uciekło kolejne trofeum