Waldemar Fornalik powołał go na zgrupowanie przed meczami z Czarnogórą i Mołdawią, ale nie pozwolił zadebiutować. Mówił o Pawle Wszołku, że jest melodią przyszłości i będzie go dalej obserwował. Gdyby nie kontuzja Jakuba Błaszczykowskiego, zapewne także teraz byłby rezerwowym. Ale stało się inaczej i Wszołek przechodzi szybką ścieżkę piłkarskiego dojrzewania. Przez kilka miesięcy z wyróżniającego się piłkarza przeciętnej ligowej drużyny awansował do roli tego, który ma strzelić gola Anglikom.
Jego trener z Polonii Warszawa Piotr Stokowiec mówi, że Wszołek pozbawiony jest układu nerwowego i nie odczuwa stresu. Dzięki temu zdobył publiczność przy Konwiktorskiej. Najpierw było trochę śmiechu, że drybluje jak pijany. Z każdym kolejnym meczem kibice dostrzegali w nim jednak młodzieńca bez kompleksów, który niezależnie od tego, czy gra z GKS Bełchatów, czy z Legią Warszawa, nie boi się ryzyka.
W ekstraklasie Wszołek zadebiutował dwa lata temu, kilka miesięcy po tym, gdy odebrał dowód osobisty. Zagrał siedem meczów, nikt nie zwrócił na niego uwagi. W poprzednim sezonie przedstawił się publiczności już w pierwszej kolejce, został wybrany piłkarzem meczu. Trener Jacek Zieliński mówił, że to nie jest jeszcze piłkarz na pierwszy skład, ale pozwolił mu zagrać w 26 spotkaniach. Wszołek strzelił dwa gole.
Polonia z poprzedniego sezonu to były głównie niespełnione ambicje. Każdy ciągnął wózek w swoją stronę, nie było drużyny, a na takich jak Wszołek patrzyli krzywo. Kiedy wchodził na boisko za Ebiego Smolarka, traktowano to jak dywersję trenera, który chce utrzeć nosa gwiazdom, nie licząc się z tym, że osłabia drużynę.
Polonia latem przeszła jednak rewolucję, Wojciechowski się wycofał, zniknęły jego pieniądze, zniknęli też najlepiej zarabiający piłkarze. Wszołek został, mimo że zgłosiło się po niego kilka klubów ekstraklasy i – jak przekonuje – włoska Genoa. Postanowił zacisnąć zęby.