Gerrard powiedział, że w Polsce nikt z nami nie wygra.
Kurtuazja. Dobre zagranie wizerunkowe.
Nie może pan chyba być do końca zadowolony z gry Pawła Wszołka?
Niecodziennie ma on możliwość gry z zawodnikami, których znał chyba tylko z telewizji. Nie miał kompleksów, grał na tyle, na ile potrafi. Spełnił nasze oczekiwania, wiedzieliśmy, że będzie też pracował w obronie.
PZPN nie ułatwiał panu pracy. Dwa mecze bez transmisji, kłopoty z dachem, zaplanowany mecz w Bydgoszczy...
W klubach spotykamy się z różnego rodzaju sytuacjami. Bywało jeszcze trudniej. Wiem, że wtedy trzeba się po prostu skupić na pracy, bo przyjdzie taki dzień, kiedy zaczną nas rozliczać z gry. Nie może nam uciec nawet jeden dzień. Gdybyśmy przegrali z Anglią, dostalibyśmy po głowach. Nikt by nie słuchał tłumaczenia o dachu. Czuliśmy jednak wsparcie kibiców, byliśmy pod wrażeniem, jak dużo ich przyszło i jak dopingowali. Zbudowali nas.
Pan w ogóle się nie denerwuje?
Wydaje się wam tylko. W środku się gotuję, ale przecież trzeba analizować grę w trakcie meczu. Mam wrażenie, że gdybym zachowywał się inaczej, coś mogłoby mi uciec.
We Wrocławiu zabrał pan drużynę na Panoramę Racławicką, w Warszawie dał więcej wolnego i piłkarze sami decydowali, co robić w wolnym czasie. To dobrze, że dzielą się na grupki?
Wiem, że Hiszpanie wszędzie chodzili razem, ale nie wszystko da się przełożyć na nasz grunt. Inna drużyna, inni piłkarze. We Wrocławiu wydawało mi się, że trzeba skorzystać z okazji i zobaczyć Panoramę, bo to mała powtórka z historii. Zgrupowanie w Warszawie nie było otwarte, tylko w dwóch luźniejszych dniach piłkarze mogli wyjść z hotelu po południu. Grają na co dzień w klubach, nie mają czasu dla rodzin. Rozumiałem ich.
Ma pan świętą drużynę, żadnych problemów?
A drużyna ma być święta?
Nie.
No właśnie. Nikt nie jest święty, ale każdy dąży do świętości. Podobno im bardziej wyboista droga, tym łatwiej nim zostać.
Zmienił się pan po tym, jak został selekcjonerem.
Żona mówi, że nie, a to najbardziej miarodajna opinia. Oczywiście jestem teraz popularny. Gdy pracowałem w Ruchu, znało mnie tylko środowisko piłkarskie. Teraz, czy jestem w Warszawie, Krakowie czy w Katowicach, ludzie mnie rozpoznają. Ale to są bardzo miłe spotkania i sympatyczne gesty. Chciałbym, żeby tak zostało.