Ernest Pol, jego gry i zabawy

Był jednym z najlepszych polskich graczy, jest legendą Górnika Zabrze. Strzelił w lidze 186 goli, to rekord do dziś. 3 listopada skończyłby 80 lat

Aktualizacja: 03.11.2012 20:13 Publikacja: 03.11.2012 14:00

Ernest Pol (w środku) ze swoimi uczniami. Od lewej Zygfryd Szołtysik, Jerzy Musiałek i Włodzimierz L

Ernest Pol (w środku) ze swoimi uczniami. Od lewej Zygfryd Szołtysik, Jerzy Musiałek i Włodzimierz Lubański

Foto: EAST NEWS

Na mistrzostwach świata nie grał. Górnik dotarł do finału rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów już bez niego. Wziął udział w igrzyskach olimpijskich w Rzymie, ale Polska odpadła po pierwszej rundzie. A przecież to był geniusz.

Każda dekada miała swego piłkarskiego bohatera. Lata 50. to Gerard Cieślik, 60. – Włodzimierz Lubański, 70. – Kazimierz Deyna, a 80. - Zbigniew Boniek. Ernest Pol łączy kilka tych postaci i epoki. Jest dla polskiego futbolu kimś takim jak Alfredo di Stefano dla światowego. Grali nawet na tych samych pozycjach i mieli podobne role w swoich drużynach. Di Stefano, Argentyńczyk, od którego w latach 50. zaczęła się legenda Realu Madryt, też nigdy nie wystąpił na mistrzostwach świata. Ale zdobył z Realem pięć razy Puchar Mistrzów, jest honorowym prezydentem tego klubu, a jego imię nosi treningowy stadion w ośrodku szkoleniowym Realu w Valdebebas. Ernest Pol jest od roku 2005 patronem stadionu Górnika w Zabrzu. Kiedy ten stadion powstawał w latach 30. ubiegłego wieku, nadano mu imię Adolfa Hitlera. Zabrze nosiło nazwę Hindenburg, Pol zaś nazywał się Pohl.

Potęga armii

Ernest Pol jako junior Slavii Ruda Śląska nie był na tyle znany, aby rzucić się w oczy szperaczom piłkarskich talentów w CWKS, czyli Legii Warszawa. Wysłano go do Łodzi, gdzie w jednostce wojskowej wywoził pomyje z oficerskiej kantyny. Tak przynajmniej twierdził były sekretarz generalny Legii pułkownik Edward Potorejko. To, że po służbie szeregowy Pol grał w garnizonowym klubie i strzelał sporo bramek, to inna sprawa. Z Łodzi do Warszawy nie jest daleko, informacja o młodym piłkarzu dotarła na Legię i podobno nawet sam słynny węgierski trener tego klubu Janos Steiner osobiście wybrał się na jakiś mecz, aby zobaczyć Pola.

Bardziej prawdopodobna jest jednak inna wersja. Z Łodzi pochodził znany w latach 50. napastnik Legii Longin Janeczek. Często bywał w rodzinnych stronach, podczas jednej z takich wizyt zobaczył Pola i już wiedział, że pasuje do Legii.

Sam Pol opowiadał, że został zauważony, kiedy grał w reprezentacji Łodzi przeciw drużynie Warszawy i strzelił dwie bramki. Ale takiego spotkania w roku 1953 nie było. Może jakieś inne, nieoficjalne, zorganizowane w celu wyszukania talentów z klubów garnizonowych, przed likwidacją Okręgowych Wojskowych Klubów Sportowych. Jakkolwiek było, pod koniec roku 1953 Ernest Pol znalazł się w stolicy.

Centralny Wojskowy Klub Sportowy funkcjonował w latach 50. na specjalnych prawach. Okres zimnej wojny sprzyjał armii, więc „ludową obronność kraju" umacniano także poprzez wcielanie do wojska czołowych piłkarzy. W ten sposób do Legii trafili praktycznie wszyscy najlepsi, z wyjątkiem Gerarda Cieślika z Ruchu, za którym ujął się przodownik pracy socjalistycznej Wiktor Markiefka.

Kilka miesięcy po Polu do Warszawy przyjechał Lucjan Brychczy i został tu do dziś. Tworzyła się drużyna marzeń. W starym systemie 3-2-5, z pięcioma napastnikami Ernest Pol był lewym łącznikiem z numerem 10. Brychczy z numerem 8 grał na prawym łączniku. Środkowym napastnikiem, czyli kierownikiem ataku, jak wtedy mówiono, był Henryk Kempny z Polonii Bytom. Sami Ślązacy, zresztą niejedyni w drużynie, która w latach 1955 i 1956 zdobywała tytuł mistrza i Puchar Polski.

Pol już w pierwszym sezonie gry w Legii wywalczył tytuł króla strzelców (wspólnie z Kempnym). W meczu z Górnikiem Radlin 4:1 wbił wszystkie cztery bramki. W następnym sezonie wygrała z nim 9:1, Pol zaś strzelił pięć. Na koniec sezonu 1956 (grano systemem wiosna – jesień) trzy pierwsze miejsca na liście strzelców zajęli napastnicy Legii: Kempny (21 goli), przed Polem (18) i Brychczym (15). Czegoś takiego wcześniej i później nie było. Nawet kiedy następca trenera Steinera w Legii Ryszard Koncewicz przestawił Pola na prawe skrzydło, nie zmniejszyło to jego skuteczności.

Era Górnika

Tak się złożyło, że przejście Pola z Legii do Górnika Zabrze (w roku 1957) zakończyło okres świetności klubu z Łazienkowskiej, rozpoczęło zaś erę zabrzan. Górnik z Polem zdobył osiem tytułów mistrza Polski. – Kiedy Ernest wychodził z nami na boisko, wiedzieliśmy, że nic złego nie może się stać – opowiadał młodszy od niego o pięć lat legendarny obrońca Stanisław Oślizło. – On wiedział, jak nami pokierować, komu podać, kiedy strzelić. W latach 60. nie było na nas silnych w Polsce.

Pol był mistrzem dla Włodzimierza Lubańskiego i Zyfgryda Szołtysika. – Był geniuszem, jednym z najlepszych piłkarzy w historii naszego futbolu. Różnica między nim a całą resztą polegała na tym, że on grał w piłkę, a my biegaliśmy. Podawał nam na nos. Miał jeszcze jedną niezwykłą umiejętność. Patrzył w lewo, ale podawał w prawo. Albo odwrotnie. Przeciwnicy nie mogli się w tym połapać – mówił „Rz" Włodzimierz Lubański. – Pol, który był starszy o 15 lat, darzył mnie sympatią. A ja bywałem zły i wstydziłem się przed nim, że zmarnowałem jakieś podanie. A on mówił: „Synek, to żeś zadupczył, ta sytuacja to nic. Ważne, żeś ją mioł. Prędzej czy później strzelisz". Takie słowa w ustach najlepszego piłkarza dodawały mi wiary. Jak się ma 16 lat, to ważne – kończy Lubański.

W lidze Pol strzelił 186 bramek w 264 meczach. To ten rekord Polski goni teraz Tomasz Frankowski. W reprezentacji Polski zdobył 40 goli w 49 meczach. Żaden inny reprezentant nie miał takiej średniej. Był pierwszym piłkarzem po wojnie, który uzyskał cztery bramki w jednym meczu – w roku 1956 przeciw Norwegii na Stadionie Dziesięciolecia. Cztery lata później, podczas igrzysk olimpijskich w Rzymie, pobił ten rekord, wbijając pięć goli bramkarzowi Tunezji.

Pol pokonał słynnego hiszpańskiego bramkarza Barcelony Antonio Ramalletsa na Stadionie Śląskim, na Stadionie Dziesięciolecia strzelił karnego Lwu Jaszynowi i dwa gole czeskiemu wicemistrzowi świata Viliamowi Schrojfowi. Na Hampden Park w Glasgow posłał z 35 metrów „bombę, która wstrząsnęła Szkocją", jak pisała prasa. Na Nepstadionie w Budapeszcie po jego uderzeniu piłkę z siatki wyjmował słynny Gyula Grosics.

Ludzkie słabości

Pol był człowiekiem z krwi i kości z zaletami i wadami. Legendy krążyły o jego słabości do alkoholu. Picie w jego czasach należało wśród piłkarzy do dobrego tonu, ale nawet w tej dziedzinie Pol należał do czołówki. Mieszkał na parterze familoka przy ulicy Szczepaniakowej, niedaleko stadionu Górnika. Siedział w oknie z pomalowanymi na zielono (a może na czerwono) framugami i lustrował okolicę. Czasami ktoś zajrzał, czasem on wpadał do położonego kilkadziesiąt metrów dalej, na rogu przy Roosevelta kultowego lokalu Czarny Diament. Tam to już można było popłynąć, a kto nie chciał napić się z Ernestem. Zdecydowanie przesadzał. Kiedyś przed meczem z Legią szukano go przez całą noc po wszystkich możliwych knajpach i melinach. Znalazł się w jakiejś zaspie, ocucono go więc, wrzucono do wanny z gorącą wodą i pod prysznic z zimną. Jakoś doszedł do siebie, kilka godzin zaś później wbił Legii cztery bramki. Górnik wygrał 5:1.

Był też bardzo pomysłowy. Kiedy dbający o jego zdrowie działacze patrzyli mu na ręce, wlał wódkę do zupy pomidorowej. Po meczu z Czechosłowacją w Bratysławie zamówił do obiadu piwo dla siebie i Lucjana Brychczego. I wypili, mimo protestów trenera Koncewicza. Został za to zawieszony na kilka miesięcy. Na uwagę „Ernest, nie pij tyle" odpowiadał: „Ernest pije, ale Ernest gra" i trudno było zarzucić mu brak logiki.

Był cichy, spokojny, unikał kontaktów z dziennikarzami. – Ernest to był fajny gość. Supergrajek i uczciwy człowiek – wspomina Zygfryd Szołtysik. – Żeby nie on, Górnik byłby słabszy i ja też.

Po nocy spędzonej w zaspie wziął prysznic i strzelił Legii cztery gole

Pol grał w starym angielskim systemie WM (3-2-5), przeszedł przez brazylijskie 4-2-4 i 4-3-3, a kończył, kiedy już zaczęto próbować futbol totalny. W każdym z tych systemów potrafił się nie tylko znaleźć, ale tchnąć w niego swojego ducha, w zależności od potrzeb, możliwości partnerów i klasy przeciwników. Pol nie tylko strzelał z całej siły prostym podbiciem lub technicznie. On przede wszystkim myślał, lepiej i szybciej niż bodaj wszyscy inni piłkarze grający w Polsce w tych samych latach. Mógł nosić na koszulce numer 9 środkowego napastnika lub 10 rozgrywającego, a i tak grał tam, gdzie chciał i jak chciał. Dlatego porównanie z di Stefano wydaje się zasadne.

Po zakończeniu kariery w roku 1967 wyjechał do klubów polonijnych USA, po powrocie był asystentem kilku trenerów w Górniku, na początku lat 90. przeprowadził się z rodziną do Niemiec. Tam w roku 1995 zmarł na raka trzustki i w Hausach koło Freiburga został pochowany jako Ernest Pohl. To „h" w nazwisku skreślono mu po wojnie, kiedy Ślązakom spolszczano nazwiska i zmieniano imiona.

Widziałem na własne oczy kilkanaście jego meczów w reprezentacji i Górniku, w tym gola z karnego, strzelonego Jaszynowi. Kilka razy w Zabrzu zaszczycił mnie podaniem ręki, nie interesując się zresztą, kim jestem. Raz, w latach 80., udało mi się umówić z nim telefonicznie na wywiad. Przyjechałem w wyznaczonym terminie do Zabrza, poszedłem na ulicę Szczepaniakowej, ale Pola nie zastałem. – Nie ma Ernesta, poszedł – powiedziała mi jego matka.

Nie uwzględnił w swoich planach jakiegoś redaktorka z Warszawy i nawet nie miałem mu tego za złe. Bo to był gość.

Na mistrzostwach świata nie grał. Górnik dotarł do finału rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów już bez niego. Wziął udział w igrzyskach olimpijskich w Rzymie, ale Polska odpadła po pierwszej rundzie. A przecież to był geniusz.

Każda dekada miała swego piłkarskiego bohatera. Lata 50. to Gerard Cieślik, 60. – Włodzimierz Lubański, 70. – Kazimierz Deyna, a 80. - Zbigniew Boniek. Ernest Pol łączy kilka tych postaci i epoki. Jest dla polskiego futbolu kimś takim jak Alfredo di Stefano dla światowego. Grali nawet na tych samych pozycjach i mieli podobne role w swoich drużynach. Di Stefano, Argentyńczyk, od którego w latach 50. zaczęła się legenda Realu Madryt, też nigdy nie wystąpił na mistrzostwach świata. Ale zdobył z Realem pięć razy Puchar Mistrzów, jest honorowym prezydentem tego klubu, a jego imię nosi treningowy stadion w ośrodku szkoleniowym Realu w Valdebebas. Ernest Pol jest od roku 2005 patronem stadionu Górnika w Zabrzu. Kiedy ten stadion powstawał w latach 30. ubiegłego wieku, nadano mu imię Adolfa Hitlera. Zabrze nosiło nazwę Hindenburg, Pol zaś nazywał się Pohl.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Piłka nożna
Puchar Króla jedzie do Barcelony. Realowi uciekło kolejne trofeum
Piłka nożna
Zamieszanie wokół finału Pucharu Króla. Dlaczego Real Madryt groził bojkotem?
Piłka nożna
Będzie nowy trener Legii? Pojawia się coraz więcej nazwisk
Piłka nożna
W sobotę Barcelona - Real o Puchar Króla. Katalończyków zainspirować ma Michael Jordan
Piłka nożna
Zbliża się klubowy mundial w USA. Wakacji w tym roku nie będzie