Kiedyś to byłoby nie do pomyślenia, bo przecież Brazylia to kraj pięciokrotnych mistrzów świata, który w godle mógłby mieć piłkę futbolową. Wszyscy i wszędzie grają w futbol, i się nim interesują. Ale to nie znaczy, że przychodzą na stadion.

Frekwencja w 2011 roku wyniosła, według firmy Pluri, około 14 987 kibiców. To dało Brazylii 13. miejsce w światowym rankingu (m.in. za USA, Chinami i Japonią). Są oczywiście, wielkie kluby takie jak Corinthians czy Sao Paulo, które potrafią przyciągnąć ponad 30 tysięcy fanów, ale to wyjątki. Na innych stadionach nawet największe gwiazdy nie gwarantują tłumów.

Santos, gdzie gra słynny Neymar, dopinguje średnio co mecz 7 778 widzów, w sąsiedniej Portuguesie jest jeszcze gorzej, bo tam na trybunach zasiada niewiele ponad 4 tysiące kibiców.

Wśród głównych przyczyn tego stanu rzeczy raport firmy Stochos wymienia stare stadiony, burdy na meczach i popularność transmisji telewizyjnych. To wszystko jest zresztą, ze sobą powiązane. – Wielu ludzi boi się zabierać rodziny na mecze i wolą oglądać je w telewizji – mówi Alessandro Manuf z telewizji kablowej NET, która ma w ofercie ekstraklasę brazylijską.

Kluby radzą sobie z tym na różne sposoby: kibice w Recife dostają bilety na mecze za zakupy w określonych sklepach, a za 8 tysięcy wejściówek na każdy mecz Nautico Capibaribe płaci stanowy rząd. Część zespołów, która nie może liczyć na takie wsparcie, obniża po prostu ceny biletów. Tak zrobiło np. Sao Paulo, które na jedną z trybun sprzedaje wejściówki po 20 reali zamiast dotychczasowych 60. Frekwencja w krótkim czasie wzrosła na tych sektorach z 300 do 7 tysięcy kibiców.