Lis Suarez

Jest urugwajskim Maradoną: raz genialny, raz prostacki. Jak gra, widzieliśmy w Gdańsku

Publikacja: 19.11.2012 00:55

Lis Suarez

Foto: AFP

Po hiszpańsku mówi się na takich jak on: picaro. Drań, ale taki z powieści łotrzykowskich: trudno go nie lubić, choć się ciągle ociera o kryminał i lekceważy wszystkie normy. Oszukuje, czaruje, idzie w zaparte, nawet jak go złapią na gorącym uczynku. Wszystko zrobi, żeby jego było na wierzchu. Jak przeprasza, to i tak swoje wie. Kto go dobrze traktuje, nie musi się niczego bać. Ale niech mu ktoś nadepnie na odcisk.

Picaro jest niskiego pochodzenia, bezczelny, pokłócony z niesprawiedliwym światem i nigdy się nie zmienia. Kto się urodził picaro, ten umrze picaro, choćby sobie wywojował bogactwo i sławę. Latynosi takich awanturników uwielbiają. Reszta świata, zwłaszcza zachodniego – tylko jeśli ma ich po swojej stronie. I dlatego Luis Suarez wszędzie, gdzie się pojawiał, dzielił.

W Ajaksie Amsterdam był idolem kibiców i kapitanem, ale reszta ligi go nienawidziła. Tak samo jest teraz w Anglii, gdzie Suarez swoimi golami i dryblingami ratuje Liverpool przed zatonięciem, ale kto nie z Anfield, temu trudno znieść jego prowokacje, ciągłe dyskusje z sędziami i wymuszanie fauli. A Afryka ma go za zwykłego oszusta, który zatrzymując piłkę ręką w ćwierćfinale mundialu 2010, przerwał sen Ghany o medalu. I jeszcze potem z dumą opowiadał, że to była, jak u Diego Maradony, ręka Boga i najlepsza parada turnieju. W kraju został bohaterem. Podczas ostatniego Copa America urugwajscy kibice przynosili na stadiony transparent z napisem: „Podaj nam dłoń, Luisie".

Na boisku tak bardzo chce wygrywać, że czasami traci rozum

Dwa światy

Maradonę Suarez przywołał nieprzypadkowo. Nie było w piłce większego picaro niż on. A i sam Luis, ze swoją drogą ze skrajnej nędzy do bogactwa, bardziej pasuje do argentyńskich i brazylijskich mitów futbolowych niż statecznego Urugwaju. W kraju Luisa uwielbiają, to on, a nie Diego Forlan został ostatnio wybrany na sportowca roku, jest też rekordzistą transferowym (Liverpool zapłacił za niego Ajaksowi w styczniu 2011 r. 26,5 mln euro), ale Urugwajczyków kojarzymy jednak z innymi opowieściami. Choćby takimi jak o Edinsonie Cavanim, który z Suarezem tworzy atak wyceniany na ponad 100 mln euro. Cavani też urodził się 25 lat temu, kilka tygodni po Luisie, w tym samym 125-tysięcznym Salto. Ale są z innych światów.

Cavani, jak Diego Forlan, jest z futbolowej rodziny: syn piłkarza, obecnie trenera lokalnego klubu. Suarez to jedno z sześciorga dzieci portiera Rodolfo i jego żony Sandry. Cavani wychowywał się na boisku, a Suarez na ulicy. Gdy miał kilka lat, przeprowadzili się do Montevideo. Jak wspomina jego starszy brat Paolo, gwiazda ligi Salwadoru, grali na byle czym i przerywali tylko na jedzenie, o ile jedzenie było. Ojciec szybko porzucił rodzinę, matka wynajmowała się do sprzątania, żeby w domu były jakieś pieniądze, ale od głodu ratowała ich tylko babcia. Jak wspominał kiedyś Suarez, początkowo nawet nie wiedział, że w piłkę gra się na czymś zielonym. A pierwsze korki na własność dostał jako 17-latek, w prezencie od narzeczonej, dziś żony – Sofii. To ona go  uratowała dla futbolu i pokazała, jak może wyglądać dom. Gdy za ojcem, który podczas kryzysu w 2002 stracił pracę w banku, wyjechała do Barcelony, on zrobił wszystko, żeby przenieść się do Europy i Nacional Montevideo zamienił najpierw na holenderskie Groningen, a potem Ajax.

Poznali się, gdy Sofia miała 13 lat, Luis 15. Nadal są razem, mają córkę Delfinę, a w opowieściach rodzinnych pojawia się zupełnie inny Luis niż ten znany z boiska. To samo mówią  koledzy z drużyn, w których grał: że jest dwóch Suarezów i za tym drugim każdy skoczyłby w ogień. W Ajaksie wspominają, że prywatnie jest mało latynoski, choćby dlatego, że do bólu punktualny. Ale na boisku tak bardzo chce wygrywać, że czasami traci rozum.

Co do jego umiejętności, nigdy nie było sporu, Polaków po środowym meczu też nie trzeba przekonywać, że to jest wielki piłkarz. Strzela, podaje, drybluje, jest przywódcą. Wyczuwa strach obrońców i wie, jak go wykorzystać. Był najlepszy w ubiegłorocznym Copa America, w Premiership jest liderem strzelców, choć przebudowywany Liverpool na razie nie wydostał się z dolnej części tabeli. Suarez strzelił aż 10 goli z 17 całej drużyny. Tydzień temu zatrzymał Chelsea, w ten weekend zdobył dwie bramki z Wigan. Nie ma dziś w Premiership piłkarza skuteczniejszego od niego. Ale też bardziej nielubianego. Kibice Liverpoolu śpiewają hymny o swoim cwaniaku, a trener Evertonu David Moyes mówi, że Suarez swoim tanim aktorstwem i prowokacjami odstrasza ludzi od futbolu. Trener Stoke Tony Pulis wezwał, by Urugwajczyka wreszcie zacząć karać za udawanie fauli. A Jim Boyce, brytyjski wiceprezes FIFA, nazwał symulanctwo w wydaniu Suareza rakiem futbolu. Gdy podczas igrzysk w Londynie Wielka Brytania grała z Urugwajem, kibice buczeli i gwizdali, gdy tylko Luis się poruszył.

Kartotekę ma pełną: grając w Ajaksie, pobił się w szatni z Albertem Luque (ale dziś są przyjaciółmi) i ugryzł Otmana Bakkala z PSV, za co dostał siedem meczów zawieszenia. W Premiership podpadł nurkowaniem w polu karnym i pokazaniem środkowego palca kibicom Fulham, ale przede wszystkim awanturą z Patrice'em Evrą, rok temu. Dostał za nią aż osiem meczów dyskwalifikacji i 40 tysięcy funtów kary, zrobiono z niego głównego winowajcę i rasistę, choć sprawa wcale nie była oczywista.

Co znaczy „negro"

Jak dokładnie brzmiała wymiana zdań podczas meczu Manchesteru United z Liverpoolem, wiedzą tylko oni dwaj. Znający hiszpański Evra krzyknął do Suareza: „Nie dotykaj mnie, sudamericano" albo „Nie dotykaj mnie, sudaco", co już byłoby znacznie bardziej pogardliwe. Na co Suarez odpowiedział: „Dlaczego, negro?". Co Anglicy sobie natychmiast przetłumaczyli na „nigger" i rozpętało się piekło. Mimo że „negro" nie znaczy „nigger" i nie ma w Urugwaju żadnego zabarwienia rasistowskiego. Zresztą Anglicy pouczający Urugwajczyków w sprawie rasizmu w futbolu to absurd: oni pierwszego czarnoskórego wpuścili do reprezentacji pod koniec lat 70., a Urugwaj 60 lat wcześniej i mistrzostwo świata w 1950 zdobył z czarnym Obdulio Varelą jako kapitanem. A i wiara w dobre intencje Evry, jednego z przywódców buntu we francuskiej kadrze podczas mundialu, to kpina.

Ale żadne argumenty nie pomogły, wezwania prezydenta Urugwaju Jose Mujicy, by dać spokój narodowemu skarbowi, też nie. Zbyt wiele Suarez miał wcześniej za uszami, by mu uwierzono. A potem przysłużył się sobie najgorzej jak mógł, bo grając pierwszy raz przeciw Manchesterowi po dyskwalifikacji odmówił podania ręki Evrze. Cały Luis. Piłkarzem się bywa, picaro się jest.

Po hiszpańsku mówi się na takich jak on: picaro. Drań, ale taki z powieści łotrzykowskich: trudno go nie lubić, choć się ciągle ociera o kryminał i lekceważy wszystkie normy. Oszukuje, czaruje, idzie w zaparte, nawet jak go złapią na gorącym uczynku. Wszystko zrobi, żeby jego było na wierzchu. Jak przeprasza, to i tak swoje wie. Kto go dobrze traktuje, nie musi się niczego bać. Ale niech mu ktoś nadepnie na odcisk.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Piłka nożna
Czas na półfinały Ligi Mistrzów. Arsenal robi wyjątkowe rzeczy
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Barcelona z Pucharem Króla. Real jej niestraszny
Piłka nożna
Liverpool mistrzem Anglii, rekord Manchesteru United wyrównany
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Piłka nożna
Puchar Króla jedzie do Barcelony. Realowi uciekło kolejne trofeum