Na liście są lub byli znani działacze piłkarscy: Janusz Oster (Górnik Zabrze), Edward Socha (Odra Wodzisław), właściciel klubu z Radomska Tadeusz Dąbrowski, wydawca tygodnika „Piłka Nożna" Marek Profus, eksdziennikarze: Jarosław Kołakowski (w przeszłości także rzecznik PZPN), Ryszard Szuster (także były prezes Górnika Zabrze) czy nieżyjący już Ryszard Starzyński, który, jak głosiła plotka, nie wytrzymał presji towarzyszącej nie zawsze czystym interesom w tej branży.
Zwykło się uważać, że agent piłkarza to najgorsze, co mogło spotkać futbol. Jest w tym wiele racji. Znam mało agentów, o których mógłbym powiedzieć, że sprzedając czy kupując piłkarza dbają przede wszystkim o jego dobro. Myślą o swoich pieniądzach, im drożej sprzedadzą, tym więcej zarobią. Im większy kontrakt wynegocjują, tym więcej trafi co miesiąc do ich kieszeni. Z punktu widzenia praw rynku to jest normalne, ale interesów zawodnika już nie zawsze.
Ponieważ polskie kluby nie są atrakcją finansową dla dobrych piłkarzy z Ameryki Południowej, Afryki, Azji czy Bałkanów, trafiają do nas gracze trzeciego sortu. Siłą rzeczy tańsi, więc żeby na nich zarobić, ilość musi zastąpić jakość. W bieżącym sezonie na około pięciuset piłkarzy szesnastu klubów ekstraklasy nieco ponad stu to cudzoziemcy. Bywało nawet więcej. O ilu z nich możemy powiedzieć, że grają na poziomie reprezentantów Polski lub są od nich lepsi?
O niewielu. Słowak Duszan Kuciak, Serbowie Miroslav Radović i Danijel Ljuboja w Legii, Gruzin Vladimir Dwaliszwili w Polonii, Prejuce Nakoulma z Burkina Faso w Górniku, Kolumbijczyk Manuel Arboleda w Lechu, Abdou Razak Traore z Burkina Faso w Lechii, Estończyk Sergiej Pareiko, Izraelczyk Maor Melikson w Wiśle. I to wszystko. Pozostali to szarość, chociaż zazwyczaj bardzo dobrze opłacana.
Problemy finansowe klubów są szansą młodych polskich piłkarzy. Do niedawna dla większości pazernych agentów byli oni mniej atrakcyjni od słabszych cudzoziemców. Dziś, kiedy kluby nie mają pieniędzy, muszą brać tych, którzy są pod ręką. A ponieważ coraz więcej wychowanków gra dobrze, reprezentacja do lat 17, prowadzona przez Marcina Dornę zajęła trzecie miejsce w mistrzostwach Europy, może wreszcie coś się zmieni.
Kiedy w Polsce zaczynał się wolny rynek futbolowy, wszystkie chwyty były dozwolone, biznesmeni czuli się jak ryby w wodzie. To działo się mniej więcej w okresie aktywności Stana Tymińskiego. W piłce było takich kilku. W Warszawie pojawił się Polak z Norwegii, który na konferencji prasowej na stadionie Polonii jako argument na swoją wiarygodność podał informację, że podczas wojny w Zatoce Perskiej ukrywał w szafie krewnego emira Kuwejtu. I ten emir, w ramach wdzięczności, gotów jest zbudować nowy stadion Polonii z rozsuwanym dachem. Na otwarcie koncert da tam Madonna, a prawdopodobny jest transfer Davida Beckhama. Nikt tego faceta nie wyśmiał, poważni dziennikarze robili z nim wywiady. Jego wiarygodność podważył dopiero Adam Musiał, który powiedział, że ten biznesmen mówił to samo w Krakowie, a potem się ulotnił i nie miał kto zapłacić rachunku za jedzenie.