Pozostaną małżeństwem z rozsądku do końca sezonu. Tytuł w lidze już uciekł, co Mourinho właśnie przyznał, ale trzyma ich razem Liga Mistrzów (pojutrze losowanie par 1/8 finału).
Mourinho odejdzie bez względu na to, czy puchar wygra, menedżer Jorge Mendes szuka mu nowego klubu, zapewne w Anglii, gdzie szefowie Manchesteru City chętnie wymienią Roberto Manciniego na model lepiej sprawdzający się w Europie.
Real będzie porażką wielkiego uwodziciela, większą od Chelsea, z której został zwolniony nocą, ale zostawił piękne wspomnienia. A w Madrycie się męczył i męczyli się z nim. Nawet jeśli do mistrzostwa, Pucharu i Superpucharu Hiszpanii dołoży Puchar Mistrzów, rozstaną się z ulgą.
Źle się dobrali i inaczej umówili. Panna młoda myślała, że kawaler ma jednak więcej ogłady, a on nie przypuszczał, że jej rodzice nie wyprowadzą się z domu. Senor Real z pomocą mediów ciosał mu kołki na głowie za to, że nie jest wystarczająco dżentelmeński, nie szanuje rywali, nie ceni piękna gry ponad wyniki, czyli lekceważy ten kodeks, który w Madrycie nazywają właśnie „senorio". Ale związek tak naprawdę rozbiła matka, czyli reprezentacja Hiszpanii.
Mourinho nigdy nie był w takiej sytuacji. W klubach miał piłkarzy, którzy największe sukcesy osiągali z nim, nie z kadrą. A w Realu jego czar nie działał, bo najpiękniejsze chwile gracze przeżywali z kim innym. Nie rozumieli, dlaczego mają skakać za Mourinho w ogień, skoro Vicente del Bosque niczego takiego w kadrze od nich nie żądał. Dlaczego mają grać inaczej niż w reprezentacji, skoro za to, co tam robią, wszyscy ich chwalili.