Jose Mourinho przeżywa najgorszy okres w Madrycie. Mecz z Barceloną przychodzi w środku kryzysu, którego może nie widać na boisku, ale który od początku sezonu rozwija się w szatni. Trener zapędził się w krytyce, krzyczał nawet swego czasu, że chętnie wymieniłby dziewięciu piłkarzy w trakcie meczu, mimo że przed sezonem swój zespół uznał za kompletny. Zaczął burzyć pomniki, posadził na ławce rezerwowych nietykalnego wcześniej Ikera Casillasa. Tak jak w poprzednich klubach, chciał pokazać, że to on jest najważniejszy. Tyle że Real to Real, tutaj nie niszczy się tradycji dla kaprysu jednego trenera. Nawet wyjątkowego.
Co roku w styczniu prezydent Realu Florentino Perez spotyka się z dwoma kapitanami i dyrektorem generalnym na kolacji, żeby uzgodnić wysokość premii za zwycięstwa w poszczególnych rozgrywkach. Po tegorocznym spotkaniu, które odbyło się w ubiegłym tygodniu, dziennik „Marca" na pierwszej stronie napisał: „Albo Mou, albo my". Dziennikarze ustalili, że Casillas i Sergio Ramos przedstawili Perezowi propozycję nie do odrzucenia – jeśli w czerwcu nie pożegna się z trenerem, będą chcieli odejść z klubu.
W ligowej tabeli Real traci do Barcelony piętnaście punktów. Mourinho uznał już sezon w lidze za stracony, poddał się, nie wierzy, że jego drużyna jest w stanie obronić tytuł.
Perez na bieżące wydarzenia nie reaguje, ale tym razem zwołał konferencję, na której zapewnił, że Mourinho ma jego pełne zaufanie. Odczytano też list od piłkarzy, którzy zaprzeczyli, by stawiali jakieś ultimatum. – Mamy do Mourinho olbrzymi szacunek – napisali Casillas z Ramosem. Perez zarzucił „Marce" chęć destabilizacji klubu.
„Marca" poszła na wojnę i dzień później piórem redaktora naczelnego Oscara Campillo wyjaśniła swoje stanowisko. Na pierwszej stronie zamieszczono zdjęcie telefonu komórkowego z wymianą SMS-ów z kimś z klubu, kto zapewniał, że kapitanowie na spotkaniu z Perezem zapowiedzieli bunt.