Podczas turnieju w Polsce Irlandczycy pokazali nam, jak klęskę na boisku przekuć w zwycięstwo poza nim, jak dziękować piłkarzom mimo wysokich porażek, jak kibic może wzbudzać sympatię.
Irlandzcy piłkarze grali w finałach Euro jak zwykle, czyli topornie, nie dali powodu by ich zapamiętać, ale kibice w meczu z Hiszpanią na koniec rundy grupowej zaśpiewali „Fields of Athenry”, swój hymn o irlandzkiej niedoli tak, że przechodziły ciarki. Dla tych, którzy przy tym byli, to jedno z najważniejszych piłkarskich wspomnień. Co rozsądniejsi komentatorzy na całym świecie przerwali wtedy swoje monologi, bo czuli, że dzieje się coś nie do opisania.
Irlandczycy pokazali, że futbol to coś więcej niż wygrać–przegrać–zremisować. Że stadiony nie muszą być podbijane przez ludzi z genem nienawiści. Polacy, którym wydawało się, że potrafią się bawić, patrzyli na gości z zazdrością. Ale potrafili przełamać opory i z obserwatorów przemienić się w uczestników zabawy.
Czekając na Anglię
Niedawno na konferencji prasowej w Warszawie przedstawiono założenia nowego programu, który ma jeszcze bardziej zjednoczyć kibiców obu drużyn.
– Byliśmy wzruszeni wspaniałym przyjęciem naszych kibiców w Polsce. Chcielibyśmy za to wszystko podziękować i wyjść z inicjatywą, która podtrzyma te więzi. Współpraca obu federacji będzie dużo szersza, niż zorganizowanie jednego meczu. Chcielibyśmy stworzyć polsko-irlandzkie stowarzyszenie kibiców. Tak, by Zieloni Chłopcy stali się drugą drużyną, której kibicujecie – tłumaczył John Delaney, dyrektor wykonawczy FAI (Irlandzka Federacja Piłkarska).
W Dublinie mecz z Polską jest ważny, ale Irlandczycy podkreślali, że to tylko towarzyskie spotkanie. Bardziej szykowali się na niedzielny mecz rugby – z Anglią.