To był mecz, na który czekała cała piłkarska Europa. Pełen podtekstów, gwiazd na boisku i charyzmy na ławkach rezerwowych. Iker Casillas przyznał, że jeśli Real Madryt miałby zakończyć rozgrywki w Hiszpanii 25 punktów za Barceloną, ale ze zwycięstwem w Lidze Mistrzów – chętnie by się pod tym podpisał.
Tyle że już w 1/8 finału los dał Realowi Manchester United. Drużynę, która w lidze angielskiej ma 12 punktów przewagi nad mistrzowskim Manchesterem City i aż 16 nad Chelsea, która przecież w poprzednim sezonie wygrała Ligę Mistrzów. Drużyna Aleksa Fergusona w tym sezonie wydaje się nie do zatrzymania: w Anglii jest już pewna swego, a triumfem w Europie chce utrzeć nosa wszystkim tym, którzy nie wierzą w siłę tradycji.
Czekali na Real
Hiszpańska prasa podgrzewała atmosferę, pisała o grubym jak beczka prochu Waynie Rooneyu, który przyjechał wysadzić Madryt w powietrze. O Cristiano Ronaldo, który w 2009 roku odszedł z Manchesteru do Realu za prawie 100 milionów euro, a jednak ciągle powtarza, że w United czuł się najlepiej. No i o Jose Mourinho – który inaczej niż zwykle nie brał presji na siebie, ale ciepło wypowiadał się i o swoim przyjacielu Fergusonie, i o wszystkich jego piłkarzach.
Dla Mourinho Liga Mistrzów to w tym sezonie wszystko, o czym marzy. Trzeci rok pracy w Realu jest raczej jego ostatnim, w szatni co kilka tygodni wybucha mu bomba, nie potrafi znaleźć wspólnego języka z najważniejszymi piłkarzami, sekrety drużyny błyskawicznie przedostają się do mediów.Być może Mourinho nawet trochę spokorniał, kiedy okazało się, że jego sposób bycia nie jest akceptowany nie tylko przez przeciwników, ale także piłkarzy, których ma w swojej drużynie.
O zatrzymaniu Barcelony w Hiszpanii w poprzednim sezonie nikt już nie pamięta, jeśli Mourinho chce odejść z Realu z podniesioną głowę, musi dać klubowi dziesiąty w historii Puchar Mistrzów. Trzy poprzednie drużyna zdobywała także w sezonach, kiedy nie potrafiła udowodnić swojej wyższości na krajowym podwórku.