Legia pokonała GKS Bełchatów na własnym boisku po raz ostatni w 2008 roku. Drużyna obwołana już mistrzem Polski na podstawie zimowych wzmocnień, ciągle pierwsza w tabeli, nie potrafiła wygrać z przeciwnikiem, który w szesnastu meczach uciułał do tej pory siedem punktów. Bełchatów nie zaparkował autobusu we własnej bramce, podjął walkę. Jan Urban znowu źle rozpoczął rundę wiosenną.
– Zawodnicy po pucharowym meczu z Olimpią Grudziądz mieli badania. Jeszcze nigdy nie przystępowaliśmy do rundy wiosennej tak dobrze przygotowani. Jeśli moi piłkarze nie wytrzymują presji, to trochę się dziwię, bo to dopiero drugi mecz rundy rewanżowej – mówił po meczu trener Legii.
Nie szukał winnych, nie wierzył w to, że jego podopieczni zlekceważyli przeciwnika, podkreślił ofensywną taktykę – w ataku Legii grało aż trzech zawodników: Danijel Ljuboja, Marek Saganowski i Władimir Dwaliszwili. Urban przyznał jednak, że po Dwaliszwilim i Tomaszu Brzyskim spodziewał się trochę więcej. – Okazało się, że gra przeciwko Legii, a gra dla Legii to jednak dwie różne rzeczy – stwierdził.
Czepianie się Dwaliszwilego nie ma jednak sensu. Jest bez formy, podobnie jak większość piłkarzy. Najbardziej razi chyba nieporadność Ljuboi, ale być może dlatego, że jesienią nauczył nas wymagać od siebie więcej niż od przeciętnego ligowego kopacza. W meczu z Bełchatowem wyróżniał się tylko Jakub Kosecki, dopóki nie zszedł z boiska, wydawał się jedynym, którego było stać na zmianę wyniku.
Legia zaczynała rundę wiosenną jako lider pierwszy raz od 1995 roku, zimowe transfery zrobiły wokół drużyny dużo zamieszania. Mówi się na nią: FC Hollywood. Ale piłkarze muszą zrozumieć, że jeśli w tym sezonie nie wygrają ligi, spadnie przede wszystkim ich wartość, bo Legia jako klub przez ostatnie lata przyzwyczaiła już swoich kibiców do nieudolności.