Reklama
Rozwiń

Wróg mniej wrogi - Jose Mourinho

Czyżby Jose Mourinho się zmienił, czy to tylko kolejna maska założona przez Portugalczyka?

Aktualizacja: 06.03.2013 16:19 Publikacja: 06.03.2013 16:15

Poszukiwany żywy lub martwy jest w połowie Europy. Zupełnie bezpiecznie mógłby się poruszać tylko po ulicach Porto, w wybranych częściach Londynu - tam, gdzie kibicują Chelsea i w połowie Mediolanu, trzymającej kciuki za Inter.

W Madrycie już nie mógłby być pewny ciepłego przyjęcia, nawet przez kibiców Realu, zwłaszcza od kiedy posadził na ławce rezerwowych Ikera Casillasa. Jose Mourinho, "The Special One", wróg publiczny numer jeden.

Sam jest sobie winien, bo lista tych, których obrażał jest wyjątkowo długa i bogata, a ci ludzie mają dobrą pamięć. Koszulką Sportingu Lizbona cisnął o ziemię, Alexa Fergusona oskarżył o to, że uciekł przed nim, nie podając ręki, kibiców w Liverpoolu uciszał po samobójczym golu Stevena Gerrarda, a potem tłumaczył, że gest był skierowany do angielskich mediów.

Z mediami też miał na pieńku. Kiedy był trenerem Chelsea, skłócił się ze wszystkimi: Rafą Benitezem, Arsene'em Wengerem, jeszcze raz z Alexem Fergusonem, nawet z właścicielem klubu Romanem Abramowiczem był w złych relacjach. Ashleya Cole'a podebrał z Arsenalu po cichu, negocjując po kryjomu, a Premier League za ten wyjątkowy przejaw niekoleżeństwa ukarała go 20 tys. funtów grzywny.

Kiedy jako szkoleniowiec Interu wyeliminował z Ligi Mistrzów Barcelonę, zaczął biegać po murawie Camp Nou jak oszalały z palcem uniesionym w górę, aż przegonili go stamtąd, włączając zraszacze. Jedni i drudzy byli siebie warci. Narzekał na sędziów, przyczynił się do zakończenia kariery przez arbitra Andersa Friska, a bardziej przychylni mu komentatorzy tłumaczyli, że po prostu zdejmuje presję z zawodników i bierze ją na siebie.

Od kiedy został szkoleniowcem Realu Madryt, jeszcze jakby wstąpił w niego dodatkowy diabeł. Tak bardzo chciał pokonać Barcelonę, że kazał kopać zawodnikom Realu przeciwników po kostkach, rozbujał złe emocje, skłócił reprezentantów Hiszpanii, aż selekcjoner Vicente Del Bosque martwił się, że rozbija mu drużynę. Asystentowi Pepa Guardioli Tito Vilanovie wsadził po jednym z meczów palec do oka, a potem mówił, że nie wie kto to jest jakiś tam „Pito" (to po hiszpańsku znaczy „penis").

U siebie też wszystkich poobracał. Skłócił się z dyrektorem sportowym Jorge Valdano i doprowadził do jego odejścia z klubu. Przejął pełną władzę, ale nie wyszło mu to na zdrowie. Zdobył w zeszłym sezonie mistrzostwo Hiszpanii, a w tym stąpał z drużyną po kolcach i walczył z niemal otwartym buntem starszyzny. Obie strony odliczały tylko dni i tygodnie do końca sezonu, żeby już zakończyć ten męczący spektakl. I nagle wszystko się zmieniło. Don Jose przestał krzyczeć, zaczął szanować przeciwników. Teraz, kiedy trener Barcelony jest w szpitalu, przed meczem wyściskał się z zastępującym go Jordim Rourą i pytał o zdrowie Vilanovy (już wcześniej przed jednym z El Clasico podszedł i uścisnął mu rękę).

A kiedy Real prowadził na Camp Nou 3:0, dyskretnie zszedł do szatni, zamiast świętować. I chociaż potem podnosił trzy palce w górę, to można mu to wybaczyć po tym, jak kibice Barcelony dręczyli go uniesioną dłonią, przypominając porażkę 0:5. W listopadzie spotkał się nawet na herbacie z Fergusonem w Hotelu Lowry w Manchesterze (przy okazji meczu z City w Lidze Mistrzów) i podobno rozmawiali o tym, że Portugalczyk mógłby zastąpić trenera United na stanowisku.

Dawno mówił, że kiedyś chciałby wrócić do Premier League, ale zapytany ostatnio, czy myśli, że kiedyś mógłby zostać następcą Szkota odpowiedział: nie sądzę. Po meczu chwalił jednak przeciwników, przyznał, że odpadła lepsza drużyna i bronił decyzji Fergusona o posadzeniu na ławce Wayne'a Rooneya (wszedł w 70. minucie). A kiedy już zwycięstwo Realu było pewne, znów zszedł po cichu do szatni, żeby nikt nie widział, czy się cieszy. Kto wie, może jeszcze kiedyś wróci na Old Trafford?

Poszukiwany żywy lub martwy jest w połowie Europy. Zupełnie bezpiecznie mógłby się poruszać tylko po ulicach Porto, w wybranych częściach Londynu - tam, gdzie kibicują Chelsea i w połowie Mediolanu, trzymającej kciuki za Inter.

W Madrycie już nie mógłby być pewny ciepłego przyjęcia, nawet przez kibiców Realu, zwłaszcza od kiedy posadził na ławce rezerwowych Ikera Casillasa. Jose Mourinho, "The Special One", wróg publiczny numer jeden.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku