Nie zatrzymasz lwa w klatce – mówił o sobie, gdy zaczynał półtora roku temu pracę w czwartoligowym wtedy Swindon. Paolo di Canio uwielbia mówić o sobie. O di Canio wojowniku, di Canio lwie, o drodze samurajów, którą dla siebie odkrył i która pomogła mu odnaleźć spokój. O córkach, które go trochę udomowiły, ale i tak pozostał dzikim zwierzęciem. O energii, którą czerpie z natury, o fascynacji Benito Mussolinim i pogańskimi obrzędami. O tym, jak wychowany w biednej rzymskiej dzielnicy, lewicującej i kibicującej Romie, wyrastał na prawicowca i fanatyka Lazio. Raz te opowieści brzmią jak marzycielstwo, raz jak niedojrzałość i oryginalność za wszelką cenę. Nudzić się nie sposób. Tylko czasem trudno nadążyć.
Silvio Berlusconi podczas burzy o faszystowski salut di Canio w stronę kibiców Lazio w derbach Rzymu w 2005 roku mówił, żeby mu darować i nie traktować do końca poważnie, bo to „dobry chłopak, po prostu ekshibicjonista". Inni przyczyn szukali w skrajnych zmianach nastroju, nad którymi nie potrafi zapanować, w autorytarnym wychowaniu, o którym zresztą sam Paolo mówi z dumą. Np. o tym, jak jego ojciec, zmarły niedawno don Ignazio, prosty robotnik, potrafił dać mu w pysk gdy di Canio już jako piłkarz Napoli i milioner przyjechał do domu w odwiedziny i odezwał się do matki bez należnego szacunku.
Ci, którzy teraz protestują przeciw zatrudnieniu Paolo w Premier League jako trenera Sunderlandu – były laburzystowski minister spraw zagranicznych, ostatnio wiceprezes Sunderlandu Ed Milliband podał się nawet w proteście do dymisji - trochę upraszczają sobie zadanie. „Dajcie mi stu di Caniów" – wzywał Paolo, gdy zostawał trenerem w Swindon i dawał do zrozumienia, jakiej gry i poświęcenia chce. Czasami rzeczywiście można mieć wrażenie, że tych di Caniów już są całe zastępy i jeden o drugim nic nie wie. Jest di Canio pozdrawiający kibiców Lazio ręką wyciągniętą w salucie, który dla nas jest hitlerowskim, a dla niego rzymskim, di Canio nazywający siebie „faszystą, ale nie rasistą", di Canio z tatuażem „DVX", czyli z łaciny „wódz", i z portretem Benito Mussoliniego wytatuowanym na plecach. Ale jest też di Canio przyjaźniący się prywatnie z socjalistami, są jego felietony dla „Corriere dello Sport" w których krytykował rasistów, są wyznania o tym, że od kilkunastu lat nie był na wyborach i nigdy nie zagłosowałby na skrajną prawicę, są w jego autobiografii długie akapity krytyczne wobec Mussoliniego, którym się fascynuje, ale go potępia za to, że „zaprzeczył swojemu pojmowaniu dobra i zła". Jest di Canio zakochany w sile i odwadze, ale też przyznający się do ataków paniki, gdy w 1990 przeszedł z małej Ternany do wielkiego Juventusu. Di Canio który był chuliganem Lazio jeszcze zanim został jego piłkarzem, brał udział w bitwach z policją, ale teraz mówi, że to błędy młodości. Tak jak kłótnie z trenerami: w Juventusie z Giovannim Trapattonim, w Milanie z Fabio Capello, którego powalił na ziemię podczas awantury. Jest di Canio który jako piłkarz Sheffield Wednesday dostał 11 meczów dyskwalifikacji za popchnięcie sędziego i di Canio który dostał od FIFA nagrodę Fair Play za to, że jako piłkarz West Ham nie strzelił do bramki, opuszczonej przez bramkarza Evertonu, którego powaliła kontuzja. Przerwał grę, żeby mogli wejść lekarze.
Wielką Brytanię Paolo traktuje jak przybraną ojczyznę, w której mu się bardziej podoba niż we Włoszech, bo mniej tu cwaniactwa i tchórzostwa. Grał w Celticu, Sheffield United, West Hamie i Charltonie. Tu zadebiutował jako trener. Tak samo szalony, jak wtedy gdy był piłkarzem. Płacze po zwycięstwach, chce bić po porażkach, w Swindon wyrzucił z klubu wszystkich piłkarzy, którzy nie chcieli iść za nim w ogień, ale dla lojalnych był jak ojciec. Były prezes Swindon Nick Watkins mówił o jego stylu pracy, że to było zarządzanie za pomocą granata ręcznego. Ale działało, Włoch przeprowadził Swindon z czwartej do trzeciej ligi. Gdy zaczynał pracę, jego wypowiedzi o faszyzmie (dawne, ostatnio do tego tematu nie wraca) uwierały. Firma GMB wycofała się ze sponsorowania klubu, kibice byli sceptyczni. Ale minęło kilka miesięcy i średnia frekwencja na meczach Swindon wzrosła z 5 tysięcy do 10 tysięcy widzów - śpiewających di Canio przed meczem „La donna e mobile". Przekonali się do niego, uznając, że di Canio jak donna, zmiennym jest, ale w to co robi wkłada serce. Nie wstydził się nawet zasuwać z kosiarką po boisku. Dziennikarze stali do niego w kolejce, bo każdy wywiad był hitem. Paolo zrezygnował z pracy kilka tygodni temu, uznając, że władze klubu przestały dotrzymywać danych mu obietnic.
W poniedziałek szefowie Sunderlandu zatrudnili go, by ratował klub przed spadkiem. I wtedy okazało się, że to co zostało już przepracowane w trzeciej i czwartej lidze, w Premier Leauge trzeba przerobić od nowa. I że miłośnik Duce to jednak dla ligi balast ponad miarę. Di Canio też się w tym pogubił i zamiast podjąć dyskusję, bronić się, zareagował najgorzej jak mógł: uznał sprawę faszyzmu za zamkniętą i zapowiedział, że nie będzie o tym rozmawiać. Żadnych pytań. Dzisiejszy di Canio nie ma na temat tamtego di Canio nic do powiedzenia. Choć, założyć się można, obu tak samo uwielbia.