– Dajcie mi koszulkę, w meczu z Messim strzelę ja – powiedział do swoich piłkarzy Carlo Ancelotti, gdy dowiedział się, że PSG wylosowało Barcelonę. Tak to przynajmniej wspominał w wywiadzie dla „Gazzetta dello Sport" argentyński napastnik Ezequiel Lavezzi. Ani on ani nikt inny trenerowi koszulki nie oddali, PSG i bez Ancelottiego strzeliło Barcelonie dwa gole (jeden z pomocą sędziów, którzy nie widzieli spalonego przy bramce Zlatana Ibrahimovicia, UEFA właśnie odsunęła Wolfganga Starka od prowadzenia meczów), problem w tym, że wcześniej strzelała Barca.
Remis 2:2 w Paryżu daje jej komfort i byłaby niepodważalnie faworytem, gdyby nie zapłaciła za pierwszy mecz aż tak drogo. Messi strzelił PSG pierwszego gola, ale zszedł z kontuzją i gry w rewanżu raczej nie zaryzykuje, choć decyzja ma zapaść jutro.
Do niego, jak wiadomo, nie ma co przykładać ludzkiej miary: kontuzje znał w ostatnich latach tylko ze wspomnień, z obecnej wyleczył się szybciej niż ktokolwiek przypuszczał, zaraz wróci do bicia rekordów. Tym cenniejsza jest okazja, by się przekonać, co z Barceloną, gdy się ją pozbawi Leo, a naprzeciw jest świetny rywal.
W Paryżu było z Barceloną wszystko w porządku: zszedł Messi, wszedł Cesc Fabregas i świetnym podaniem pomógł wypracować drugiego gola: Alexis Sanchez sprytnie zmusił bramkarza do faulu w polu karnym, z 11 metrów strzelił Xavi. Fabregas i Alexis poszaleli też pod nieobecność Messiego w ostatnim ligowym meczu z Mallorcą (5:0), strzelili wszystkie gole.
Pusto pod bramką
Talent obaj mają nieprzeciętny, czasami aż go szkoda na podporządkowywanie wszystkiego Messiemu. Fabregas i pozostali napastnicy (zapewne David Villa i Pedro) dostaną więcej swobody. Pytanie tylko, czy jeszcze więcej nie będą jej mieli napastnicy PSG pod przeciwną bramką, bo to obrona Barcelony ucierpiała w Paryżu najbardziej.