Od kiedy się skończyły ćwierćfinały, huczy od teorii spiskowych o podgrzewaniu kulek i kojarzeniu w pożądane przez UEFA pary. Najlepiej jedną niemiecką i jedną hiszpańską, żeby upakować w te końcowe tygodnie LM jak najwięcej podtekstów i emocji.

Nie będzie w losowaniu ograniczeń, takich jak np. w Copa Libertadores, gdzie nie mogą przeciw sobie zagrać w półfinale drużyny z tego samego kraju. Ale nieważne, kto na kogo trafi. To i tak jest półfinał, jak hołd, dla rewelacyjnego sezonu w Lidze Mistrzów. Rozstrzygnięcie logiczne do bólu.

Została tylko waga ciężka. Narożnik czerwony, Hiszpanie, narożnik niebieski, Niemcy. Dwaj mistrzowie wychowywania młodzieży, rekordziści w liczbie trenerów z licencjami, symbole tego co w piłce najefektowniejsze. I cztery najsłynniejsze dziś przykłady klubów, w których udało się pogodzić głos kibiców z wymaganiami wielkiego biznesu. Trzy kluby z czwórki najbardziej dochodowych na świecie i czwarta Borussia, właśnie awansująca do czołowej dziesiątki rankingu.

Każdy już LM wygrywał, tylko Real nie wygrał swojej grupy – bo był w niej z Borussią. Bayern i Real awans do półfinału zapewniły sobie właściwie już po pierwszych meczach. Barcelona póki grała bez Leo Messiego, drżała w rewanżu z PSG, ale Leo wszedł i zapracował na 1:1 dające awans.

Barcelona zwycięża ostatnio w LM co drugi rok. Bayern co drugi rok jest w finale i jako jedyny wygrał oba ćwierćfinałowe mecze, po 2:0 z Juventusem. Real od kiedy przyszedł tam Jose Mourinho, skończył z odpadaniem w 1/8 finału, trzeci raz z rzędu jest w półfinale, a Mourinho już od miesięcy wszystko podporządkował LM. Wreszcie Borussia, jedyna odmiana w porównaniu z półfinałem sprzed roku. Wtedy z Realem, Barceloną i Bayernem była Chelsea. I jej też dawano najmniej szans, a wiadomo jak się skończyło.