Każdy, kto zna Szkota, wie, że gdy sobie coś postanowi, nie odpuści. Tak było dwadzieścia lat temu, kiedy wziął na cel 18 mistrzowskich trofeów Liverpoolu i podjął się wyzwania poprawienia tego osiągnięcia z Manchesterem. Tak było i teraz, gdy za wszelką cenę chciał zepchnąć z tronu głośnych sąsiadów z City.
Drużyna szejków to dziś nowe paliwo Fergusona. Kiedy rok temu zaszła mu za skórę, odbierając jego piłkarzom tytuł dzięki bramce Sergio Aguero w doliczonym czasie wygranego 3:2 meczu ostatniej kolejki z Queens Park Rangers, wiadomo było, że sir Alex tak tego nie zostawi.
Czerwone Diabły pierwszy raz od siedmiu lat zakończyły sezon bez trofeum, a Szkot obiecał, że nikt więcej nie będzie się śmiał z jego klubu. Już wtedy, w szatni Sunderlandu, ułożył plan szybkiego odzyskania mistrzostwa.
Tabela kłamie
Udało się już na cztery kolejki przed końcem sezonu. Ferguson o tytule dla swojej drużyny dowiadywał się w poprzednich latach w różnych dziwnych miejscach i okolicznościach: na polu golfowym, na siłowni, podczas urodzinowej zabawy wnuczka czy przed telewizorem, oglądając finał mistrzostw świata w snookerze. W poniedziałek mógł znowu świętować ze swoimi piłkarzami, przed własną publicznością. Po łatwym zwycięstwie nad Aston Villą 3:0. – Zasłużyli na mistrzostwo, ale to nie znaczy, że są od nas lepsi – powtórzył włoski menedżer City Roberto Mancini po niedzielnej porażce 1:3 z Tottenhamem, która otworzyła rywalom drogę do tytułu. – Straciliśmy sporo punktów w meczach, w których nie powinno nam się to zdarzyć. Tabela nie mówi prawdy, kilkunastopunktowa przewaga nie odzwierciedla rzeczywistego układu sił.
Odgryziona ręka
Mancini już wcześniej znalazł wytłumaczenie, skąd taka przepaść w tabeli się wzięła. Po pierwsze, jego zawodnicy trafiają do bramki rzadziej niż w zeszłym sezonie. Po drugie, przeciwnikom na widok Czerwonych Diabłów trzęsą się nogi. Nic dziwnego, skoro United wygrali 27 z 34 meczów Premiership, a ostatnio schodzili z boiska pokonani w listopadzie.