Nie pamięta, żeby Niemcy były kiedykolwiek podzielone. Urodził się niespełna dwa lata po zjednoczeniu. Nie ma też raczej prawa pamiętać, że Niemiec to kiedyś w futbolu znaczyło: zwycięzca. Miał ledwie cztery lata, gdy reprezentacja ostatni raz wygrywała ważny turniej – mistrzostwo Europy w 1996 roku, a Matthias Sammer jako ostatni do dziś Niemiec zdobywał Złotą Piłkę.
Potem nastała w reprezentacji wielka smuta i lamenty, że niemiecki futbol stacza się w przeciętność. Gdyby ktoś wtedy przewidział kadrę grającą z brazylijskim rozmachem, mającą kibiców na całym świecie, kadrę Niemców polskiego pochodzenia, Niemców czarnoskórych, Niemców muzułmanów, uznano by go za niespełna rozumu. A co dopiero, gdyby dodał, że niemieckim systemem szkolenia i pomysłem na ligowy futbol wszyscy się będą zachwycać, a najzdolniejszego z młodego pokolenia nazywać zupełnie serio niemieckim Messim. Albo Goetzinho.
Ten niemiecki Messi, Mario Goetze, być może lepiej niż ostatni tytuł Niemców pamięta Borussię Dortmund wygrywającą w 1997 roku Ligę Mistrzów. Tyle że jego ten sukces niespecjalnie wtedy interesował. Był kibicem Bayernu, spał w pościeli w klubowe barwy, mieszkał o godzinę drogi od Monachium. W niewielkim Ronsbergu, u podnóża Alp Algawskich. Tam się uczył grać w piłkę, w miejscowym S.C. Ronsberg, razem ze starszym bratem Fabianem, dziś lewym obrońcą w VfL Bochum. Młodszy brat, Feliks, był wtedy na treningi za mały, ale teraz też gra w piłkę w młodzieżowej drużynie Borussii.
Ojciec tej trójki, matematyk i informatyk Juergen Goetze, na monachijskiej politechnice – z krótką przerwą na Yale – robił naukową karierę. Aż w 1998 roku jako doktor habilitowany uznał, że w rodzinnych stronach osiągnął już wszystko, co mógł, i przystał na propozycję z Zagłębia Ruhry: profesura na politechnice w Dortmundzie, przeprowadzka na stałe. Zabrał swój mały domowy fanklub Bayernu z Ronsbergu do dortmundzkiej dzielnicy Hombruch. Tam Mario chodził do szkoły i grał w piłkę. Początkowo w Eintrachcie Hombruch, cały czas ze starszymi od siebie i tak dobrze, że wybrali go w końcu kapitanem drużyny, choć prawie w ogóle się nie odzywał. Opaski kapitana nie przyjął, powiedział, że chce się skupić na graniu. A w 2001 roku, gdy Bayern ostatni raz zdobywał Puchar Europy, nastąpiło nieuchronne: Mario jako największy talent w okolicy trafił do Borussii, jej akademii i dziecięcych drużyn.
Trafił na czas, gdy Niemcy zrozumieli, że zostają z tyłu za najlepszymi w futbolu, i zaczęli swoją rewolucję w szkoleniu. Wydali dziesiątki milionów euro na rozwój akademii, postawili na młodość, fantazję, technikę, ale i – jak Hiszpanie – na dobre wychowanie. Goetze, z latynoską techniką, ale też chłodną głową i zmysłem do taktyki, to twarz tej rewolucji. Młody milioner, który mimo kolejnych sukcesów nadal mieszkał z rodzicami, na najwyższym piętrze rodzinnego domu, w skromnej dzielnicy Dortmundu. Tylko naukę przerwał, mimo ambicji ojca i świetnych ocen z matematyki. Zobaczył, jak mocne trzeba mieć mięśnie i płuca w Bundeslidze, i zaczęło mu brakować czasu, by pogodzić treningi ze szkołą.