Alex Ferguson, ostatni król Szkocji

Alex Ferguson przestaje być trenerem Manchesteru United. Coś się w piłce nożnej skończyło, jasna cholera.

Publikacja: 08.05.2013 21:27

Alex Ferguson, ostatni król Szkocji

Foto: ROL

Odchodził przez ponad 11 lat. Tyle minęło, od kiedy w grudniu 2001 r. zapowiedział: to koniec, za kilka miesięcy zostawiam drużynę, i nie wrócę jak jacyś piosenkarze, bo to decyzja nieodwołalna. Ogłaszał to ten, który kiedyś powiedział o sobie: „Przyszedłem do futbolu z jednym tylko talentem. Talentem do podejmowania decyzji”, więc nikt nie śmiał dyskutować. Ale akurat tę decyzję Ferguson odwołał.

Ponoć przekonała go wtedy żona Cathy. Miłość jego życia i jedyny szef, którego słuchał z pokorą. Gdy kończył w połowie lat 70. karierę piłkarza, niezłego napastnika, chudego jak Peter Crouch, ale bezlitosnego w walce na łokcie, obiecał Cathy, że kończy z futbolem, nawet założył w Glasgow pub i próbował nowego życia. Nie wytrzymał. Dzięki temu, że nie dotrzymał słowa, został najpierw najlepszym trenerem w historii Aberdeen, potem Manchesteru United i całego brytyjskiego futbolu. A dzięki temu, że Cathy wybiła mu 11 lat temu z głowy emeryturę, do siedmiu mistrzostw z United dołożył kolejne sześć i wygrał w 2008 r. drugi raz Ligę Mistrzów.

Konie i wino

Alexander Chapman Ferguson, szlachcic od ponad 13 lat – dostał tytuł po jedynej w historii brytyjskiego futbolu potrójnej koronie: Pucharze Europy, mistrzostwie i Pucharze Anglii – w sylwestra skończy 72 lata. Nienawidzi pytań o emeryturę. Sparzył się raz na przedwczesnym jej ogłoszeniu i potem mówił o niej niechętnie: że na emeryturę odchodzi się, żeby umrzeć, tak zapamiętał ostatnie lata życia swojego ojca, dokera z Glasgow. Oczywiście, że się droczył, ma co robić w wolnym czasie.

To ten typ człowieka, który się zanurza we wszystko, co robi, po czubek głowy. Gdy się weźmie za historię rodu Kennedych, to musi o nich wiedzieć wszystko. Gdy zostaje smakoszem win, to musi mieć własną piwnicę na zbiory większą niż dom.

Jak zostaje koniarzem, to takim, który na swoich ogierach zarabia miliony funtów. Ale ani konie, ani historia, ani biografie wielkich przywódców, ani pianino, na którym nieźle gra, ani nawet chęć nadrobienia z dziesięciorgiem wnuków tego, co go ominęło z trzema synami, czyli przyglądanie się, jak dorastają, nie było dotąd w stanie odciągnąć go od codziennego spalania się w futbolu.

Był od tego uzależniony. Od zwyciężania, od udowadniania tym, którzy tyle razy ogłaszali kryzys jego imperium, że są idiotami, od kolejnych wojen z dziennikarzami, rywalami. Od wybuchów złości. Od bycia na świeczniku, od tego, że żaden jego barwny cytat nie przejdzie niezauważony. A były ich setki, poczynając od słynnego „Nie wierzę. Nie wierzę. Futbol, jasna cholera”, wypowiedzianego tuż po cudzie na Camp Nou w 1999 r., gdy United w ostatnich minutach finału Ligi Mistrzów wydarli zwycięstwo Bayernowi Monachium.

Wszędzie najważniejszy

19 maja, po meczu z West Bromwich Albion, Ferguson zostawi ławkę rezerwowych Manchesteru. Miał od jakiegoś czasu taką umowę z klubem, która mu pozwalała odejść w każdej chwili. I od dawna już nie był tam trenerem, który sam prowadzi treningi. Nauczył się przekazywać zadania, najmował sobie świetnych pomocników. Steve McClaren i Carlos Queiroz po jego uniwersytecie zostawali trenerami reprezentacji. Ciekawe, gdzie zajdzie Rene Meulensteen, Holender, który go wyręczał w ostatnich latach w zajęciach z drużyną, by on miał czas dowodzić. I by nie przeszarżował, bo ma problemy z sercem i wszczepiony rozrusznik.

Teraz musi się też poddać operacji biodra. Przez nią i tak by go ominął początek przyszłego sezonu. Może to mu pomogło podjąć decyzję, a może skłoniło go to, że właśnie odchodzi wieloletni dyrektor MU David Gill, z którym rozumieli się telepatycznie.

Następcę Fergusona klub ma ogłosić niedługo. Dla wielu oczywistym kandydatem jest Jose Mourinho, przyjaźniący się z Fergusonem, ale zdrowy rozsądek podpowiada raczej Davida Moyesa, gospodarnego i osiągającego wyniki ponad stan z Evertonu. Też Szkota jak Ferguson, znającego własną wartość, ale bez pompowania ego. A dyrektor Alex na pewno będzie miał na początku problemy z opanowaniem się, by następcy nie patrzeć na ręce.

Od kiedy zaczął kopać piłkę, musiał być wszędzie najważniejszy. Szedł na wojny ze swoimi klubami, jeśli go tam źle potraktowano albo nie spełniono jego życzeń. Ciskał w gniewie filiżankami, działaczy ciągał po sądach, dziennikarzom zabraniał wstępu na konferencje.

Nawet swoich ukochanych Rangersów zostawił z pianą na ustach, bo w protestanckim klubie problemem było to, że Cathy jest katoliczką. Gdy słyszał, że ma nieznośny charakter, odpowiadał: – Ja to nazywam palącym pragnieniem zmieniania świata.

Przeprowadził Manchester z lat 80., gdy się w futbol grało na stadionach-klatkach, a frekwencja była najniższa od wojny, w obecne czasy: świat stadionów bombonierek, pełnych trybun, umów telewizyjnych wartych miliardy, astronomicznych pensji. Ale pozostał w pewnym sensie człowiekiem ze starej brytyjskiej szkoły futbolu, która mówiła, że wszystko ujdzie trenerowi poza jednym: nie wolno mu okazać słabości. Trener to ma być boss nad bossami. Top dog, przywódca hordy.

– W chwili, gdy jakiś piłkarz uwierzy, że jest ważniejszy od trenera, klub jest martwy – mówił Ferguson. To top dog ustala zasady i sam nie musi ich respektować. On żuje podczas meczów gumę tak, jakby to była jego ostatnia guma w życiu, ale niech zobaczy, jak rozmawiający z nim piłkarz żuje, to weźmie go w obroty. Ferguson, gdy się dowiedział, że nie zagra w finale Pucharu Szkocji 1965 roku, swojemu trenerowi w Dunfermline wygarnął: „Ty gnoju”. Ale gdyby się tak któryś piłkarz odezwał do niego, mógłby nie wyjść z szatni cały.

Furia i pasja nie opuszczały go do ostatnich tygodni pracy. Miesiąc temu po przegranych derbach Manchesteru zrobił piłkarzom w szatni piekło jak za dawnych czasów. Gdy odpadli z Ligi Mistrzów z Realem Madryt Mourinho z trudem panował nad sobą, wściekły, że sędzia wyrzucił z boiska Naniego w kontrowersyjnych okolicznościach. Ale już kilkanaście minut później do współpracownika Mourinho wołał w podziemiach stadionu: „Leć po Jose, tylko powiedz, żeby się pospieszył, bo wino nalane”. Lampka wina po meczu w gabinecie Fergusona to świętość.

Pan na grzędzie

Jest furiatem, ale jak powiedział jeden z jego przyjaciół, gdyby wszystko sprowadzać do umiejętności terroryzowania otoczenia, to mistrzem Anglii mógłby zostać każdy dwulatek. Siłą Fergusona było to, że widział przed sobą daleki cel i potrafił znaleźć do niego drogę, wymyślając się na nowo, jeśli było trzeba.
Przychodząc w listopadzie 1986 roku do United, wtedy przedostatniego klubu w lidze, mówił, że jego wyzwaniem nie jest to, co się dzieje w tej chwili. „Moim wyzwaniem jest zepchnąć Liverpool z tej jego pieprzonej grzędy. Możecie to właśnie tak napisać”. Manchester miał wtedy siedem tytułów mistrza Anglii i od 19 lat czekał na kolejny. Dziś ma 20 mistrzostw, o dwa więcej niż Liverpool. A Ferguson cały czas się przez te ponad 26 lat uczył czegoś nowego.

On, ślusarz narzędziowy bez szkoły średniej, dostawał białej gorączki, gdy z nim wygrywał Arsene Wenger, z wykształceniem ekonomicznym, znający pięć języków. Szkot drwił z niego, ale go podpatrywał i naśladował. Dziś się już lubią i szanują. Gdyby to ktoś Fergusonowi powiedział na początku lat 90., gdy był na wojnie z Wengerem, odpowiedziałby pewnie tak, jak często kończył dyskusje z dziennikarzami: „Jesteś, k…a, idiotą”. Ale nie uwierzyłby też przecież, gdyby usłyszał kilkanaście lat temu, że gwiazdą Manchesteru będzie facet, który depiluje sobie brwi, albo że piłkarze będą płakali w szatni. A on tego z wypielęgnowanymi brwiami, Cristiano Ronaldo, zrobił jednym z najlepszych piłkarzy świata (i sprzedał za rekordową sumę Realowi Madryt, mimo że wcześniej Real nazwał tłuszczą, której nie sprzedałby nawet wirusa) i traktował go jak syna.

Zrozumiał, że era twardzieli się skończyła i nie ma co biadać, trzeba przywyknąć. I do tego, że dziś już nikt nie daruje trenerowi słynnego klubu blisko czterech lat bez trofeów, jak darowano jemu, zanim zaczął zwyciężać.

Teraz kolejna era skończy się razem z nim: furiatem, szlachcicem, lewicowcem, milionerem. Może ostatnim królem Szkotów. Pewnie ostatnim ślusarzem narzędziowym, któremu dano czas, by zbudował w futbolu imperium.

Piłka nożna
Legia z Pucharem Polski. Z kim zagra o Ligę Europy? Lista potencjalnych rywali
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Legia zdobyła Puchar Polski i uratowała sezon
Piłka nożna
Puchar Polski. Legia śrubuje rekord i ratuje sezon, Pogoń znów bez trofeum
Piłka nożna
W Liverpoolu zatrzęsła się ziemia, bo Alexis Mac Allister strzelił gola
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Piłka nożna
Finał Pucharu Polski na PGE Narodowym. Kamil Grosicki chce wygrać dla córki
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne