Miało być nudno i spokojnie. Tydzień temu Legia wygrała pierwszy mecz finałowy we Wrocławiu 2:0 i wydawało się, że w Warszawie tylko postawi pieczęć i będzie cieszyć się z trzeciego z rzędu, a szesnastego w historii Pucharu Polski. Tym bardziej, że Śląsk – ustępujący mistrz, wydawał się pogodzony z losem. Kapitan drużyny Sebastian Mila przyznawał, że we Wrocławiu razem z kolegami czuł się wobec Legii bezradny. Śląsk nie ma udanej wiosny, niedawno przegrał w lidze 0:4 z Zagłębiem Lubin.
Piłkarze Legii nie mają zimnej krwi, brakuje im genu zwycięzców, nie potrafili do meczu podejść na spokojnie. Nie pomógł im też trener Jan Urban, który zdecydował się na dość dziwne zestawienie drużyny. Gospodarze wyszli na boisko przestraszeni, z Ivicą Vrodljakiem i Januszem Golem ustawionymi tak blisko obrony, że przez ponad pół godziny Legia nie potrafiła stworzyć nawet jednej groźnej okazji. Brakowało Danijela Ljuboi, który jest kontuzjowany i Miroslava Radovicia, który zaczął mecz na ławce rezerwowych, bo ostatnio grał słabiej.
Kapitanem Legii był Michał Żewłakow. Najbardziej doświadczony zawodnik dostał miejsce w pierwszym składzie za zasługi, bo przecież ostatnio był głównie rezerwowym. Żewłakow kończy karierę, to jego ostatni sezon, gra niepewnie, mało biega, a w parze z Tomaszem Jodłowcem na środku obrony i Marko Sulerem na jej lewej stronie stworzył formację strachu.
Już w drugiej minucie Śląsk wyszedł na prowadzenie po nieporozumieniu w obronie Legii i golu samobójczym Żewłakowa. Stało się to, czego Urban przed meczem bał się najbardziej. Przygaszony po pierwszym meczu rywal poczuł krew i dyktował warunki gry do końca. Trener Legii stanął przy linii bocznej i nie usiadł przez 90 minut, jeszcze w pierwszej połowie zdjął z boiska Gola, po przerwie wprowadził Radovicia, ale na boisku nie zmieniło się nic. Urban po ostatnim meczu ligowym stwierdził, że chciałby doczekać wnuków, a prowadzenie Legii kosztuje go dużo nerwów. W środę przeżył chyba jeden z najgorszych wieczorów.
Sebastian Mila, który jeszcze kilka lat temu przymierzany był do Legii, a koszulkę tego klubu za młodu wkładał pod tą, w której występował w barwach innych klubów, z premedytacją podawał piłkę przez środek boiska. Liczył na błędy środkowych obrońców i Śląsk miał kilka okazji by strzelić drugą bramkę i doprowadzić do wyrównania. Najniebezpieczniej było dwadzieścia minut przed końcem spotkania, kiedy Piotr Ćwielong próbował przerzucić piłkę nad Wojciechem Skabą, trafił w poprzeczkę, a Sylwester Patejuk spóźnił się z dobitką. Śląsk się nie poddawał, grał zupełnie inaczej niż w lidze – z agresją, zaangażowaniem i sprytem. Widać było, że piłkarzom zależy na zmazaniu plamy z Wrocławia.