Pele: obrona majestatu i portfela

Od kiedy Portugalia oddała władzę, Brazylijczycy uznawali tylko jednego króla. A teraz widzą, że Pele znów ich zdradził.

Publikacja: 24.06.2013 21:10

Dla świata Pele to ideał, Brazylia zna więcej kolorów tej legendy

Dla świata Pele to ideał, Brazylia zna więcej kolorów tej legendy

Foto: AFP

Ludzie wreszcie poczuli siłę wspólnego działania, zamienili Puchar Konfederacji w Puchar Manifestacji. Ogłosili światu: tak, jesteśmy zwariowani na punkcie futbolu, ale nie aż tak, żeby nam miał zastąpić szpitale, drogi i lotniska. Brazylijczycy są szczerzy i bezwzględni, tak dla swojej władzy, jak i dla FIFA.

Świat im kibicuje, bo chciałby, żeby Sepp Blatter i jego wesoła kompania wreszcie dostali od któregoś gospodarza mundialu po nosie. A Pele cały ten gniew tłumów skwitował krótkim: „Zapomnijcie o tym bałaganie, o protestach, wspierajcie reprezentację, bo to nasz kraj, nasza krew”. Potem się z tego wycofał, wyjaśniał, że popiera protesty, byle bez przemocy. Ale co się stało, to się nie odstanie. Król zmarnował okazję, żeby siedzieć cicho.

Nie wymagali od niego wiele. Wiedzieli, że nie będzie trybunem ludowym jak Romario, bo się do tego nigdy nie nadawał. Przyzwyczaili się, że idzie tam, gdzie go prowadzi majestat i portfel. Nawet to rozumieją: wyszedł z nędzy, dwa razy dorobił się fortuny i dwa razy ją stracił, oszukany przez wspólników, dlatego wciąż ma poczucie, że zarobił za mało, że może więcej. Jego ojciec grał w reprezentacji Brazylii, a rodzina nic z tego nie miała. Nie chciał tego powtórzyć.

Trzy lata żniw

Był dzieckiem swojej epoki, jak Cesarz Franz Beckenbauer w Niemczech. Obaj chcieli awansu społecznego, kolekcjonowali zaszczyty i kontrakty sponsorskie, od obydwu wszelkie skandale odklejały się jak od teflonu. Pele był geniuszem futbolu, Brazylijczycy go podziwiali, nawet jeśli bardziej kochali spontaniczność Garrinchy. Jak napisał Alex Bellos w „Futebol”, Garrincha prowadzał się z czarnymi dziewczynami, a Pele za żony i kochanki brał sobie białe. Garrincha był radością, a Pele był sukcesem.

Przydomek, którego kiedyś nienawidził, przez który wywoływał awantury w szkole, domagając się, by na niego wołać Edson, przynosi mu dziś miliony dolarów rocznie. Lubi to bycie kustoszem swojej legendy, lubi mówić o sobie w trzeciej osobie i ze swojego królewskiego dworu w bogatej Guarujy, niedaleko Sao Paulo, ogłaszać, że futbol nie jest już taki, jak był kiedyś.

To Brazylijczycy też rozumieją, sami go ogłosili „O Rei”, i wiedzą, że od takiej sławy niejednemu przewróciłoby się w głowie. Ale chcą, by ich król i najbardziej rozpoznawalny na świecie Brazylijczyk tak się nie kompromitował.

Wszyscy pamiętają, że rok temu ogłaszał narodziny Legends 10, swojej nowej firmy, zarządzanej z Nowego Jorku i Los Angeles. Tłumaczył wtedy, że pierwszy raz od 40 lat prawa marketingowe związane z marką Pele zebrał pod jednym dachem i że robi to z myślą o trzech latach żniw: Puchar Konfederacji 2013, mundial 2014, igrzyska 2016. Więc gdy teraz wzywa ludzi, by wrócili do domów i nie psuli święta, nie brzmi wiarygodnie.

Kiedyś Brazylia śmiała się z Romario i jego obsesji wyrównania rekordu Pelego w liczbie strzelonych goli. Dziś śmieją się z Pelego, gdy deputowany Romario, samozwańczy rzecznik wyzyskiwanego przez rząd i FIFA Brazylijczyka, kpi bez litości. Gdy mówi, że król futbolu nie ma pojęcia, co się dzieje w kraju, i że jest poetą, pod warunkiem że trzyma gębę na kłódkę.

Najlepsza reklama

Lud usłyszał już kiedyś od Pelego, że Brazylijczycy są zbyt głupi, by głosować, ale to było w czasach rządów generałów i wtedy rozumieli, że ulubiony piłkarz dyktatury nie mógł powiedzieć inaczej. Jego wielkie zdjęcia wisiały na przełomie lat 60. i 70. w towarzystwie rządowych haseł o tym, że „Nikt już nie cofnie Brazylii”.

Generałowie budowali mit nowej samowystarczalnej potęgi politycznej, gospodarczej i sportowej, a Pele był jej twarzą. Jako kanarek w złotej klatce, w pewnym momencie najlepiej opłacany sportowiec świata, ale bez prawa wyjazdu do innej ligi, bo został uznany za dobro narodowe, z zakazem eksportu. Z Santosem objeżdżał świat jako najlepsza reklama swojego kraju. Ściskał dłonie zagranicznych przywódców, by jeszcze mocniej rozważyli podpisanie kontraktów z brazylijskimi przedsiębiorstwami, przerywał wojny, jak w 1967, gdy pojechał zagrać mecz w Nigerii.

Świat ma przed oczami Pelego, który wzruszał jako genialny siedemnastoletni mistrz świata z 1958, cierpiący mistrz świata z 1962, mistrz świata po przejściach z 1970. Brazylia zna więcej kolorów tej legendy. Zamieszanie wokół pieniędzy UNICEF na mecz charytatywny, których Pele nie oddał, mimo że spotkanie odwołano, opera mydlana o odmowie uznania nieślubnego dziecka, wreszcie antykorupcyjna krucjata z lat 90., gdy firma Pelego przegrała przetarg na prawa do pokazywania ligi i król ogłosił w wywiadzie dla „Playboya”, że domagano się od niego łapówek i że cały brazylijski futbol jest zepsuty.

Był wtedy ostatnią nadzieją, prezydent Fernando Henrique Cardozo zrobił go superministrem sportu, dał zadanie napisania ustawy, która oczyści futbol. Potem się okazało, że Pele pisał ją również z myślą o zyskach swoich firm marketingowych, że jego wspólnik Helio Viana znalazł się w centrum afery korupcyjnej razem z szefem brazylijskiej federacji piłkarskiej, a raczej jej ojcem chrzestnym, Ricardo Teixeirą.

Z Teixeirą i FIFA Pele najpierw poszedł na wojnę, a potem w 2001 roku ogłosił niespodziewanie pokój, który trwa do dziś. Bez żadnych wyjaśnień, chyba że uznać za takie powtarzane przez niego zdanie, że to wielka odpowiedzialność, być Pelem. Zwłaszcza być Pelem we własnym kraju.

Ludzie wreszcie poczuli siłę wspólnego działania, zamienili Puchar Konfederacji w Puchar Manifestacji. Ogłosili światu: tak, jesteśmy zwariowani na punkcie futbolu, ale nie aż tak, żeby nam miał zastąpić szpitale, drogi i lotniska. Brazylijczycy są szczerzy i bezwzględni, tak dla swojej władzy, jak i dla FIFA.

Świat im kibicuje, bo chciałby, żeby Sepp Blatter i jego wesoła kompania wreszcie dostali od któregoś gospodarza mundialu po nosie. A Pele cały ten gniew tłumów skwitował krótkim: „Zapomnijcie o tym bałaganie, o protestach, wspierajcie reprezentację, bo to nasz kraj, nasza krew”. Potem się z tego wycofał, wyjaśniał, że popiera protesty, byle bez przemocy. Ale co się stało, to się nie odstanie. Król zmarnował okazję, żeby siedzieć cicho.

Pozostało 86% artykułu
Piłka nożna
Bayern - Real. Cztery gole i cztery minuty, który wstrząsnęły półfinałem Ligi Mistrzów
Piłka nożna
Jan Urban: Szkoda, że Robert nie trafił na lepszy okres Barcelony
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Lewy się kończy. Ale ogląda się to przyjemnie
Piłka nożna
Barcelona - Valencia. „Zbawca Robert Lewandowski”. Hiszpańska prasa o hat tricku Polaka
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Czy kibice pomogą Bayernowi pokonać Real?
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO