Brazylijska ulica ma na to swoją mądrość: „Do Pucharu Konfederacji myśleliśmy, że kraj mamy świetny, a reprezentację piłkarską do d... A okazało się, że jest odwrotnie".
Przez ostatnie dwa tygodnie nie cichły protesty, narzekania na to, że futbol ma w wydatkach z budżetu pierwszeństwo przed wszystkim. Były walki z policją, szyderstwa z rządzących, z działaczy FIFA.
Dzień finału nie był wyjątkiem. W Rio było niespokojnie, a na Maracanie trwał pokaz siły drużyny, która turniej zaczynała jako półsierota, a teraz znowu wszyscy się do niej przyznają. Przez trzy lata nie pokonała żadnego z wielkich rywali, a przez ostatnie trzy tygodnie, wliczając ostatni sparing przed Pucharem Konfederacji, rozbiła Francję, Włochy, Urugwaj i na końcu Hiszpanię. Tylko Urugwajowi strzeliła mniej niż trzy gole.
Poprzednie zwycięstwa nie zawsze oszałamiały, raczej zostawiały wrażenie, że można wszystkie części drużyny złożyć w jeszcze lepszą całość. Ale finał był majstersztykiem.
Nikt się z Hiszpanią tak okrutnie nie obszedł, od kiedy Vicente del Bosque jest jej trenerem. Brazylia, jak napisała „Marca", narzuciła na Maracanie prawo silniejszego.