Co tam porażka w Pucharze Konfederacji, czy mundial za rok. Naprzód do walki o plan trzyletni. Właśnie takiego sobie zażyczył od hiszpańskiego futbolu tamtejszy rząd. Chce, żeby do 2016 roku kluby pierwszej i drugiej ligi zmniejszyły swój dług o miliard euro. Z najbardziej bezwstydnie zadłużającej się wielkiej ligi piłkarskiej rząd chciałby zrobić wzór gospodarności. Prośbą i groźbą. Grozić ma głównie zakazem kupowania nowych piłkarzy.
Kluby muszą teraz przesyłać do Consejo Superior de Deportes (CSD), czyli hiszpańskiego odpowiednika ministerstwa sportu (a raczej naszej dawnej Konfederacji Sportu), projekty swoich budżetów na każdy sezon. Komisja CSD i ligi ocenia, czy budżety nie są oderwane od rzeczywistości i wyznacza limit na transfery odpowiedni do przedstawionej przez klub zdolności do zarabiania.
Trzeba było działać, bo Primera i Segunda Division grają na górze długu, który urósł już do ponad 4 miliardów euro. Tylko w ostatnim sezonie kluby pierwszej i drugiej ligi wyprodukowały 225 mln euro strat. Ogromną część tej góry długów usypały Real i Barcelona, ale akurat ta dwójka przymusowego zaciskania pasa nie odczuje. Dług długowi nierówny, Real i Barcelona spłacają należności na czas. Na celowniku są te kluby, które wymigiwanie się od spłat zamieniły w nowy sport. Za przyzwoleniem państwa, bo przez lata prezesi wydawali pieniądze na piłkarzy, a unikali płacenia podatków i składek na ubezpieczenie społeczne m.in. dlatego, że fiskus był wyjątkowo łagodny dla świata futbolu.
Teraz pobłażanie się skończyło, bo Komisja Europejska patrzy Hiszpanom na ręce. Deportivo La Coruna, mistrz Hiszpanii z 2000 roku, półfinalista Ligi Mistrzów 2004, musiał ogłosić niewypłacalność, bo samemu budżetowi państwa jest winny 94 mln euro. Real Madryt tyle potrafi wydać na jednego piłkarza, ale Real odzyskuje te pieniądze dzięki zwiększonej gwiazdorskimi transferami sprzedaży koszulek, coraz lepszym umowom z telewizjami i sponsorami. A hiszpańska ligowa drobnica przez lata tylko wydawała i narzekała, że Real i Barcelona wszystko zagarniają dla siebie i dostają od telewizji coraz więcej, a reszta ligi coraz mniej.
Gdy kryzys spuścił powietrze z pompowanego latami rynku nieruchomości i z ligi odpłynęły fortuny sponsorów, którzy się na tym boomie dorobili, okazało się, że kluby są bezradne. Nie umieją szukać sponsorów, rozkręcić działów marketingu i sprzedaży gadżetów. Koło ratunkowe rzucały im samorządy, ale z tym też Komisja Europejska walczy.