Stopa zwrotu piłkarskiej gwiazdy

Zawodnicy coraz częściej stają się własnością funduszy inwestycyjnych. Zysk? Nawet 50 procent w dwa lata.

Aktualizacja: 15.07.2013 00:53 Publikacja: 15.07.2013 00:52

Stopa zwrotu piłkarskiej gwiazdy

Foto: ROL

Pomysł pojawił się w kryzysie i podobno próby walczenia z nim kryzys tylko pogłębią. Biedne kluby nie mają pieniędzy ani możliwości promowania swoich najlepszych zawodników, nie potrafią na nich zarabiać. Na propozycję bogatszych przystają ochoczo, godząc się na to, że tortem będą musiały się później podzielić.

Nawet najlepszy zawodnik ma małe szanse skutecznie sprzedać się w niższych ligach, bo to nie ten poziom, by giganci futbolu płacili za niego miliony. Najpierw trzeba nakręcić spiralę zainteresowania, pokazać piłkarza w niezłym, ale biednym klubie, a odpowiednimi zapisami w kontrakcie zrobić z niego współczesnego niewolnika.

Godząc się na to, że na początku kariery pomoże ci fundusz inwestycyjny, godzisz się, że będzie kierował twoją karierą do czasu, aż uzna, że więcej na tobie nie zarobi. Piłkarskie władze próbują z tym walczyć, ale to walka z wiatrakami.

Portugalska tradycja

Ostatnio głośno było o transferze Radamela Falcao z Atletico Madryt do AS Monaco. Kolumbijczyk mógł wybierać między najlepszymi, w Hiszpanii wyrobił sobie markę, która otwierała mu drzwi do wszystkich wielkich klubów, od Madrytu po Londyn. Wybrał wielkie pieniądze beniaminka ligi francuskiej, ale wiadomo, że sam tej decyzji nie podejmował. Kiedy przyjeżdżał z argentyńskiego River Plate do FC Porto, połowę praw do niego kupił fundusz Doyen. W Portugalii system TPO (Third Party Ownership) jest bardzo popularny, w żadnym innym kraju w Europie tak wielu zawodników nie jest ubezwłasnowolnionych.

Falcao miał w Porto świetne życie. Dużą część jego pensji pokrywał fundusz, klubu nie było stać na zawodnika, który miał tylko wypromować się do silniejszej drużyny. W Porto przerabiano to już dużo wcześniej, kiedy w 2004 roku zespół Jose Mourinho wygrał Ligę Mistrzów. Football Players Fund konsekwentnie kupował udziały w poszczególnych zawodnikach. Klub otrzymał dwa i pół miliona euro oraz pomoc w utrzymaniu piłkarzy, w zamian pozbył się 10 procent wartości Pepe, 9 – Ricardo Quaresmy, czy 17 Hugo Almeidy.

Monaco idealne

Kiedy liga portugalska stała się dla Falcao za mała, przeniósł się do zadłużonego Atletico Madryt, które za piłkarza zapłaciło tylko 18 milionów euro (z 40), godząc się na to, by o losie piłkarza nadal decydował fundusz Doyen. Przez dwa sezony Portugalczyk strzelił 52 gole, wygrał Ligę Europejską, zdobył Puchar Króla, ale wiadomo było, że Atletico nie wyprzedzi Barcelony i Realu.

Nadszedł czas zbierania plonów. Za transferem Falcao do Monaco stoi ponoć przede wszystkim Doyen, który po pierwsze – za 60 milionów euro uwolnił zawodnika od dalszej opieki, a poza tym znalazł klub, który korzystając z systemu podatkowego, był w stanie zagwarantować zawodnikowi 300 tysięcy euro tygodniówki. Na to nie byłoby stać ani PSG – gdzie najbogatsi muszą płacić 50 procent podatku, ani Chelsea, czy Manchesteru City, gdzie transfery zawodników z TPO są pod szczególnym nadzorem od czasów zamieszania z Carlosem Tevezem.

Ponad setka

Tevez trafił najpierw do Corinthians z Boca Juniors po tym, jak zainwestował w niego Kia Joorabchian z powiązanym z rosyjskimi oligarchami funduszem MSI (Media Sports Investments). Joorabchian nie tylko wykupił piłkarza, ale także spłacił długi Corinthians, uznając, że to będzie najlepsza platforma do zaprezentowania talentu zawodnika silnym klubom z Europy. Agent zostawił później brazylijski klub cztery razy bardziej zadłużony, a Teveza sprzedał do West Hamu United, gdzie rozpętała się prawdziwa burza. Klub ukarany został 5 milionami funtów grzywny za kupowanie piłkarza od pośrednika, a nie innego klubu. West Ham zarobił później 2 miliony funtów za zrzeczenie się praw do zawodnika ponownie na rzecz MSI. Tevez uwolnił się od Joorabchiana, dopiero gdy przeszedł do Manchesteru City za 47 milionów funtów. Transfer Brazylijczyka Jo z CSKA do City został zablokowany, gdy władze ligi zorientowały się, że także za tym zawodnikiem stoi MSI.

W 2011 roku „El Pais" przygotował listę wszystkich zawodników, w których udziały ma Doyen. Doliczył się 114 nazwisk, teraz na pewno jest ich więcej. Funduszom nie zależy na rozgłosie.

Promocja w Sevilli

Mało kto pamięta, że na transferze Cristiano Ronaldo do Manchesteru United oprócz Sportingu Lizbona zarobił także Football Players Management Group. W 2001 roku za 35 procent praw do zawodnika inwestorzy zapłacili Sportingowi tylko pół miliona euro, ale przecież wtedy nikt nie mógł zakładać, że w Lizbonie rośnie najdroższy piłkarz świata.

Funduszy jest dużo, rejestrowane są w rajach podatkowych, kapitał pochodzi z całego świata. Działają różnie, czasami swoimi zawodnikami ratują pierwszą ligę dla jakiegoś klubu – jak było ze zbankrutowanym Realem Saragossa, wzmocnionym nagle przez  Roberto Jimeneza. Czasami – jak w przypadku Geoffreya Kondogbii z Sevilli – oddają piłkarza całkowicie w ręce klubu, ale ze zobowiązaniem, że jeśli klub otrzyma ofertę minimum 6 milionów euro, musi z niej skorzystać i podzielić się z funduszem po połowie. Co ciekawe, Kondogbia dostał już lepsze oferty, ale Sevilla postanowiła wykupić go z Doyen, korzystając z pomocy innego funduszu, zarejestrowanego w Brazylii.

Skazani na cień

Szacunki mówią, że wartość udziałów funduszy w piłkarzach przekracza pół miliarda dolarów. Stopa zwrotu jest gigantyczna – może wynieść nawet 50 procent w dwa lata. Proceder od kilku lat zakazany jest w Anglii czy w Polsce, ale kwitnie w Hiszpanii, Portugalii i Turcji. Często za funduszami inwestycyjnymi stoją najwięksi agenci – jak Jorge Mendes – którzy sprzedając swojego zawodnika, zarabiają już nie tylko na prowizji.

FIFA już kilka lat temu zapowiedziała walkę z udziałem tzw. trzeciej strony w handlowaniu zawodnikami, jednak dotychczas nie wypracowała skutecznej metody, jak temu zapobiegać. Niektóre kluby, jak choćby Porto, które od lat jest główną przystanią dla gwiazd z Ameryki Południowej, promujących się  później do silniejszych lig, broni TPO, jako jedynej możliwości utrzymania klubu na wypracowanym poziomie. – Bez tego bylibyśmy skazani na życie w cieniu dotychczasowych osiągnięć. Nie stać byłoby nas na sprowadzanie zawodników, a później odsprzedawanie ich bogaczom – mówi Daniel Pereira, prawnik FC Porto.

Pomysł pojawił się w kryzysie i podobno próby walczenia z nim kryzys tylko pogłębią. Biedne kluby nie mają pieniędzy ani możliwości promowania swoich najlepszych zawodników, nie potrafią na nich zarabiać. Na propozycję bogatszych przystają ochoczo, godząc się na to, że tortem będą musiały się później podzielić.

Nawet najlepszy zawodnik ma małe szanse skutecznie sprzedać się w niższych ligach, bo to nie ten poziom, by giganci futbolu płacili za niego miliony. Najpierw trzeba nakręcić spiralę zainteresowania, pokazać piłkarza w niezłym, ale biednym klubie, a odpowiednimi zapisami w kontrakcie zrobić z niego współczesnego niewolnika.

Pozostało 90% artykułu
Piłka nożna
Zwycięstwo Legii z polityką w tle
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Piłka nożna
Dynamo Mińsk – ulubiony klub Aleksandra Łukaszenki
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Robert Lewandowski już tylko krok od historii, Barcelona bawiła się w Belgradzie
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Viktor Gyokeres przedstawił się Europie
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Robert Lewandowski puka do elitarnego klubu
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni