Ta wojna od 2000 roku pochłonęła na stadionach i w okolicach blisko 80 ofiar. Tylko w ostatnich dwóch miesiącach – trzy. Nie ma tygodnia bez bitwy, gróźb, walk o klubowe flagi i szaliki czy takich nalotów, jaki ostatnio chuligani Independiente zrobili swojemu prezesowi, obrzucając go krzesłami i opluwając, gdy zaczynał walne zgromadzenie członków klubu.
Po poprzedniej śmierci, miesiąc temu, pierwszy raz od kiedy istnieje liga, wprowadzono zakaz przyjmowania kibiców gości. Ale to nic nie dało, bo nie trzeba już ważnego meczu, żeby ginęli ludzie.
W niedzielę wieczorem polskiego czasu dwie osoby zostały zastrzelone w wewnętrznej bitwie kibiców Boca Juniors. Główna grupa barras bravas, jak się w Argentynie nazywa takie klubowe gangi, walczyła z opozycją. Okazją był przedsezonowy sparing z San Lorenzo de Almagro, czyli klubem, który dziś jest znany przede wszystkim z tego, że kibicuje mu papież Franciszek.
Dwie rywalizujące o wpływy grupy ścięły się ze sobą już kilka dni temu, nie było tajemnicą, że dogrywkę zrobią sobie w niedzielę, próbując opanować na stadionie San Lorenzo trybunę gości. O tym, że może tam dojść do starcia, pisał wcześniej m.in. dziennik „Clarin”.
Ale policja była bezradna. Bitwa trwała 30 minut, padło ponad 100 strzałów. Jedną ofiarę znaleziono na miejscu walki. Drugie ciało ktoś wyrzucił z samochodu przed wejściem do szpitala Santojanni. Do innych szpitali w Buenos trafiło sześciu rannych, jeden w bardzo ciężkim stanie. Z tych sześciu osób cztery miały przy sobie broń.