To nazwisko zna każdy kibic Serie A. Goran Pandev na Półwyspie Apenińskim spędził pół życia, rozegrał prawie 500 meczów, kilka miesięcy temu otrzymał włoskie obywatelstwo. Najmilej wspomina czas w Interze i Lazio.
Do Mediolanu trafił jako 18-letni chłopak, ale pierwsze podejście to była głównie nauka i zbieranie doświadczenia na wypożyczeniach w niższych ligach. Wrócił w 2010 roku już jako dojrzały piłkarz, z ponad 150 meczami w Serie A. Kilka miesięcy później świętował z Jose Mourinho mistrzostwo i Puchar Włoch oraz triumf w Champions League. – Inter dał mi wszystko, ale to Lazio pomogło mi dorosnąć, pozwoliło na grę w ważnych spotkaniach i debiut w Lidze Mistrzów – opowiada kapitan i lider reprezentacji Macedonii.
Pandev grał także w Napoli, na chwilę wyjechał do Stambułu (Galatasaray), aż wreszcie cztery lata temu przeniósł się do Genoi. Przez pół minionego sezonu dzielił szatnię z Krzysztofem Piątkiem. I to porównanie nie wypada dla niego korzystnie. W 26 meczach strzelił cztery gole, Piątek – choć zimą przeszedł do Milanu – aż 19. Trzeba jednak zaznaczyć, że Pandev nigdy nie zdobywał dużo bramek jak na napastnika. Najlepszy pod tym względem sezon – 2007/2008 w Lazio – zakończył z 14 trafieniami.
– Jeśli pokonamy Polskę, Krzysiek stawia kolację – żartuje Pandev. – Chciałbym, żeby po spotkaniach z Polakami i Austriakami fetowano nas w taki sposób jak piłkarzy ręcznych Vardaru Skopje, którzy w ostatnią niedzielę wygrali Ligę Mistrzów. Nasza drużyna to mieszanka młodości i doświadczenia. Lepszego zespołu nie mieliśmy. To dobry moment, żeby osiągnąć sukces i pokazać się na jakiejś wielkiej imprezie – twierdzi napastnik Genoi.
Po rozpadzie Jugosławii tylko Macedończycy i Czarnogórcy nie brali udziału w żadnym poważnym turnieju. Chorwaci to aktualni wicemistrzowie świata, na mundiale w miarę regularnie jeżdżą Serbowie, Bośniacy debiutowali pięć lat temu w Brazylii, a smak dużych imprez poznali wcześniej także Słoweńcy.