O Legii ostatnio pisało się tylko dobrze. Przegrywała w lidze z Ruchem i Lechią, ale to przecież był wypadek przy pracy, bo szykowała się do walki o Ligę Mistrzów. Nawet kiedy wygrywała z Pogonią Szczecin będąc drużyną gorszą, nikt nie zwracał uwagi na styl. Wiadomo – liczy się tylko wynik.
Dużo mówiło się o perfekcyjnej organizacji, przemyślanych transferach i długofalowej polityce. Na Ligę Mistrzów, jak mówi prezes Bogusław Leśnodorski „napinki nie było”, jednak przygoda Legii w kwalifikacjach tych rozgrywek każe trochę inaczej spojrzeć na działalność całego klubu.
Za dużo szczęścia
Ostatni gwizdek rewanżu ze Steauą zakończył sześcioetapowy wyścig piłkarzy z własnymi słabościami. Źle było już w drugiej rundzie, kiedy mistrzowie Polski grali z walijskim New Saints – po pierwszej połowie przegrywali 0:1 i blisko było kompromitacji. Wygrali 3:1, prosili by pamiętać tylko o drugiej części. W rewanżu wymęczone 1:0 odebrane zostało dobrze tylko w szatni. To teoretycznie była formalność, ale tamten mecz pokazał nieudolność Legii w ataku. Drużynie, która miała dominować w ekstraklasie, powinno zapalić się czerwone światło ostrzegawcze.
Źle było też z norweskim Molde, które powinno po pierwszej połowie meczu w Norwegii prowadzić 3:0. – Wtedy pomyślałem, że limit szczęścia w tych rozgrywkach został już wyczerpany i teraz zwyczajnie nie wypada nam już na nie liczyć. Trzeba zacząć grać – mówił „Rz” Jakub Wawrzyniak. Legia wyrównała po przerwie i wróciła do Warszawy z dobrym wynikiem. Warto dodać, że piłkarze prosili dziennikarzy, by nie przypominać im już pierwszej połowy. W rewanżu było 0:0, rywale mieli doskonałą okazję do zdobycia bramki w ostatniej minucie. Już wtedy mogło, a może i powinno być pozamiatane, ale jeszcze się udało.
Presja zjada
Trener zmieniał skład na każdy mecz, wtedy miał jeszcze dobre usprawiedliwienie – w lidze 3 zwycięstwa na 3 mecze, 12 goli strzelonych, 1 stracony. A jak wiadomo forma dopiero miała nadejść, w końcu kiedy gra się o kilkanaście milionów euro za awans do Ligi Mistrzów, nie można mieć chwili słabości.