Jeszcze niedawno w Hiszpanii mecze pomiędzy ich drużynami zatrzymywały czas. Barcelona Guardioli, na pozór grzeczna i ułożona, ścierała się z Realem Mourinho, gdzie Portugalczyk nie potrafił wejść w madryckie buty i dostosować się do panujących tam zasad. Pan Pep miał na sobie garnitur, a jego drużyna miała grać pięknie, pan Jose nosił dres, a jego zawodnicy mieli za zadanie zatrzymać maszynę teoretycznie perfekcyjną. Wojna trwała dwa lata. Pierwszy sezon Mourinho nosił podkulony ogon, za drugim razem to on cieszył się z mistrzostwa Hiszpanii. Udało mu się to zrobić z takim rozmachem, że cudowny trener Barcelony udał się na emigrację do Stanów Zjednoczonych oddając swoją ukochaną drużynę w ręce Tito Vilanovy. Mourinho z Guardiolą ścierali się też wcześniej. To Inter prowadzony przez Mourinho wyleczył Barcelonę w 2010 roku z Ligi Mistrzów, kiedy zatrzymał ją stosując wyrachowaną i dość brutalną taktykę. Guardiola trzymał fason, Mourinho oskarżał europejskie władze o sprzyjanie Barcelonie, gdzie zresztą kiedyś pracował jako tłumacz Bobby'ego Robsona. Ale to on, jako jedyny w Europie, pokazywał, że Barcelonę da się zatrzymać.
Guardiola po roku odpoczynku wrócił do gry w trochę niespodziewanym miejscu. Łączono go ze wszystkim, co się świeci w futbolu – z Manchesterem City i jego arabskimi pieniędzmi, albo z reprezentacją Brazylii szykującą się do mundialu u siebie. Trafił do Bayernu, który rozpoczął właśnie budowę swojej potęgi na lata. Guardiola podpisał kontrakt zanim drużyna z Monachium zdobyła mistrzostwo Niemiec i puchar kraju oraz wygrała Ligę Mistrzów. Przyszedł do piłkarzy sytych sukcesów po to, żeby utrzymać w nich chęć wygrywania. Podobno potrafi to, jak nikt inny na świecie.
Mourinho i Realowi nie było po drodze od dłuższego czasu. Ich związek nie miał zresztą szans na powodzenie od początku. W ostatnim sezonie, kiedy Real znowu przegrał wyścig o mistrzostwo Hiszpanii z Barceloną, a w Lidze Mistrzów pozbawił go złudzeń Robert Lewandowski, wiadomo było, że kontrakt nie zostanie przedłużony. Portugalczyk wspominał, że odejdzie tam, gdzie go kochają, a do tej pory najbardziej kochali go w Chelsea, gdzie pracował w latach 2004-2007 i skąd odszedł po kłótni z właścicielem klubu Romanem Abramowiczem. Wrócił do Londynu, gdzie wreszcie znowu może być sobą – w Anglii kochają jego cięty język i gry wstępne przed meczem, kiedy na konferencjach próbuje odebrać rywalowi pewność siebie.
W piątek w Pradze Chelsea zmierzy się z Bayernem w meczu o Superpuchar Europy. Chelsea wygrała Ligę Europejską pod wodzą Rafaela Beniteza, Bayern triumfował w Lidze Mistrzów kierowany przez Juupa Heynckesa, ale teraz nikt o tym nie pamięta. Liczy się starcie gigantów – Mourinho kontra Guardiola.
Trener Chelsea nie byłby sobą, gdyby nie zaczął szczypać rywali jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. - Zespół Heynckesa był najlepszy w Europie. Teraz Bayern ma jednak nowego trenera i innych zawodników. Nie jestem pewien, czy nadal są tak dobrzy – powiedział. Przy okazji, nieco na marginesie, zadrwił z tego, że Guardiola zdecydował się na pracę w Bayernie. – Czy on celowo wybrał ligę, w której nie będzie miał do czynienia ze mną? – pytał.