Chłopaki z pomników

Eusebio pokochał żubrówkę, a Carlos Alberto płakał, wspominając mecz na Stadionie Dziesięciolecia.

Publikacja: 14.09.2013 01:44

Pomnik Eusébio przed stadionem Estádio da Luz (fot.P. Fernandes (Trebaruna))

Pomnik Eusébio przed stadionem Estádio da Luz (fot.P. Fernandes (Trebaruna))

Foto: Creative Commons Attribution 3.0 Unported License

W czasach, gdy nie ma powodu, by o polskich piłkarzach pisać na pierwszej stronie gazety, zakochanym w futbolu zostają na szczęście wspomnienia. I ja mam swoją „drużynę marzeń".

Z najlepszymi graczami świata spotykałem się w szatni, na uroczystych bankietach lub prywatnych przyjęciach. Na śniadaniach w hotelu, w studiach telewizyjnych i na stanowiskach komentatorskich. Zawsze przy takich okazjach miałem mnóstwo pytań, na które nie znajdowałem odpowiedzi w książkach.

Napatrzyłem się i nasłuchałem, kilkakrotnie rozczarowałem, ale zawsze, kiedy stawałem obok piłkarza znanego z telewizji, puls bił mi szybciej. Zdarzało się, że bariera językowa (po obydwu stronach) uniemożliwiała kontakt. Bywało, że mój wyidealizowany piłkarz nie był całkiem trzeźwy. Albo był chamowaty, chociaż tak dobrze mu w telewizji z oczu patrzyło.

Chodziłem więc za najsłynniejszym piłkarzem świata Alfredo di Stefano, kiedy zwiedzał Warszawę. Wchodziłem do pokoi lekkoatletów amerykańskich, mieszkających w Hotelu Europejskim, a od mistrza olimpijskiego w skoku w dal Ralpha Bostona przyjąłem nawet prezent – ćwierć dolara. Nie prosiłem go, popatrzył na wychudzonego chłopca i dał z własnej woli.

Jesienią 2008 roku Mennica Polska wybiła medal z wizerunkiem sławnego Portugalczyka Eusebio i z tej okazji zaprosiła go do Warszawy. Rozmawiałem z nim przez godzinę w studiu TVP, a potem już prywatnie, bez kamer. Był taki, jakim go sobie wyidealizowałem, siedząc w latach 60. przed czarno-białym telewizorem w moim domku w Falenicy. Sympatyczny, bezpośredni, bez jakichkolwiek gwiazdorskich gestów.

Nie miał żadnych niestosownych wymagań. Chciał tylko, żeby w pokoju hotelowym była zawsze butelka niebieskiego Johnnie Walkera. Kiedy kilka lat wcześniej przyjechał do Chorzowa na pucharowy mecz Benfiki Lizbona z Ruchem, podobno zakochał się w żubrówce. Normalny facet, który ma wprawdzie pomnik przed stadionem w Lizbonie, ale rzadko na niego wchodzi.

George Best też był normalny, kiedy pił ze mną piwo na Wembley. Jak i Carlos Alberto, wzruszający się na wspomnienie meczu z Polską w Warszawie.

Takich zawsze lubiłem najbardziej i wciąż lubię, bo coraz ich mniej. Kiedy dziś o nich piszę, staje mi przed oczami świat romantycznego futbolu, w którym kibice nie byli chuliganami, na mecze jeździło się rozklekotanymi autokarami, piłkę szyto ze skóry, a koszulkę z bawełny. Nie ma już tego świata.

W czasach, gdy nie ma powodu, by o polskich piłkarzach pisać na pierwszej stronie gazety, zakochanym w futbolu zostają na szczęście wspomnienia. I ja mam swoją „drużynę marzeń".

Z najlepszymi graczami świata spotykałem się w szatni, na uroczystych bankietach lub prywatnych przyjęciach. Na śniadaniach w hotelu, w studiach telewizyjnych i na stanowiskach komentatorskich. Zawsze przy takich okazjach miałem mnóstwo pytań, na które nie znajdowałem odpowiedzi w książkach.

Pozostało jeszcze 81% artykułu
Piłka nożna
Manchester City znalazł zastępcę dla Rodriego. Kim jest Nico Gonzalez?
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Piłka nożna
Krzysztof Piątek w Stambule. Znów odpala pistolety
Piłka nożna
Premier League. Wielki triumf Arsenalu, Manchester City powoli ustępuje z tronu
Piłka nożna
Najpierw męki, później zabawa. Barcelona wygrała, pomógł Robert Lewandowski
Piłka nożna
Drugi reprezentant Polski w Interze. Dlaczego Nicola Zalewski chce grać z Piotrem Zielińskim?