W Szczecinie nie ma wielkich gwiazd, a trener wracający do zawodu po kilku latach zawieszenia za korupcję wcale nie dawał gwarancji sukcesu. Pogoń ma zdrowy kręgosłup, na którym opiera się gra i tajemnica sukcesów – od bramkarza Radosława Janukiewicza, przez stopera Wojciecha Gollę, po rozgrywającego Takafumiego Akahosiego i napastnika Marcina Robaka – wszyscy ci zawodnicy w tym sezonie doskonale odgrywają swoje role.
Do tej pory Pogoń przegrała tylko jedno spotkanie, z Legią na własnym stadionie, trzy zwycięstwa udało się wywalczyć na wyjeździe. Mecz z Podbeskidziem wydawał się idealny do poprawienia wrażenia przed własną publicznością. Drużyna z Bielska-Białej to jeden z kandydatów do spadku, rozbita od początku rozgrywek, na razie bez nadziei na lepsze jutro.
Pogoń zazwyczaj stać było na maksymalnie 45 minut dobrej gry, Wdowczyk powtarzał, że czeka na wreszcie poprawne całe spotkanie. Przeciwko tak słabemu rywalowi, jak w poniedziałek, wystarczył jednak kwadrans. Najpierw Adam Frączczak, a cztery minut później Takuya Murayama dali gospodarzom prowadzenie. Później Robak strzelił jeszcze gola ze spalonego, a w 38 minucie skierował piłkę do własnej bramki, dając Podbeskidziu nadzieję na lepszą drugą połowę. Mecz zakończył się jednak wynikiem 2:1, co dało drużynie ze Szczecina drugie miejsce w tabeli po pierwszym dniu dziewiątej kolejki ekstraklasy.
Szybko o ostatnich niepowodzeniach stara się zapomnieć Lech Poznań. Do tej pory potrafił grać z Piastem Gliwice, w poprzednim sezonie wygrał bez trudu 4:0 i 3:0. Teraz przyjeżdżał do Gliwic po kiepskiej serii – przegrał trzy z ostatnich czterech meczów i spadł pod kreskę, która po sezonie zasadniczym oddzielać będzie drużyny walczące o mistrzostwo od tych, które będą bronić się przed spadkiem.
Dziewięć meczów tego sezonu musieli czekać kibice z Poznania na gola Łukasza Teodorczyka, ale kiedy wreszcie napastnik sprowadzony z Polonii Warszawa pokonał bramkarza rywali, zrobił to dwa razy i dał Lechowi zwycięstwo. 2:0 to był najniższy wymiar kary, goście strzelali celnie na bramkę Piasta dziesięć razy, gospodarze sprawdzili debiutującego Macieja Gostomskiego raz, w samej końcówce spotkania.