W 2010 roku z grupy wyszła tylko Ghana, która swój udział zakończyła na ćwierćfinale. Piłkarze „Czarnych gwiazd" mówili o niedosycie, ale prawdziwe rozczarowanie przeżyli zawodnicy Wybrzeża Kości Słoniowej. Złota generacja „Słoni" w drugim mundialu z rzędu trafiła do tzw. grupy śmierci i już po trzech meczach pożegnała się z imprezą. Teraz największą obawą kibiców Wybrzeża jest to, że najbardziej utalentowani piłkarze w historii tego kraju mogą zakończyć kariery nie mając na koncie ani jednego sukcesu z drużyną narodową.
Najbliżej chwały była ekipa, która w 2006 roku walczyła w Pucharze Narodów Afryki, ale w finałowym meczu po rzutach karnych uległa Egiptowi. Dla kilku gwiazd „Słoni" najbliższy mundial będzie pożegnaniem z wielkim futbolem, przynajmniej na poziomie reprezentacyjnym. Didier Drogba, dwukrotny król strzelców Premier League z czasów gry w Chelsea Londyn, strzelający dziś gole dla Galatasaray Stambuł, w Brazylii będzie miał już 36 lat. Yaya Toure, kluczowy pomocnik Manchesteru City, jedyny afrykański gracz nominowany w tym sezonie do nagrody piłkarza roku FIFA, w marcu skończy 33 lata. Jego brat Kolo, obrońca Liverpoolu, dwa miesiące później świętował będzie 31. urodziny. Ale gwiazdorska konstelacja Wybrzeża to także młodsi gracze: Gervinho z Romy, Salomon Kalou z Lille, Wilfried Bony ze Swansea czy Sone Aluko z Hull City. Oni również chcą na brazylijskich boiskach przeżyć chwile chwały.
Z ogromnymi nadziejami do samolotu wsiądą Nigeryjczycy. – Możemy zostać pierwszym afrykańskim krajem, który awansuje do półfinału mistrzostw świata, a może nawet dotrze do finału – wypalił tuż po wywalczeniu awansu kapitan Vincent Enyeama. Pewność siebie bramkarza Lille to także efekt triumfu w tegorocznym Pucharze Narodów Afryki. Przed turniejem trenera Stephena Keshiego krytykowano za zbyt wiele powołań dla młodych, niedoświadczonych zawodników. Teraz nastroje wśród kibiców są zgoła odmienne, choć i tak liczą przede wszystkim na gwiazdy: Johna Obi Mikela z Chelsea, Victora Mosesa z Liverpoolu, Ogenyi Onaziego z Lazio Rzym czy Efe Ambrosego z Celtiku Glasgow.
Kamerun do sukcesu prowadzić ma 33-letni Samuel Eto'o z Chelsea, ikona „Nieposkromionych lwów". I choć czterokrotny zwycięzca plebiscytu na najlepszego piłkarza Afryki tradycyjnie narzeka – w końcówce eliminacji wywęszył spisek kolegów, którzy nie chcieli do niego podawać – to nic w porównaniu z konfliktami jakie rozsadzały Kameruńczyków na poprzednim mundialu. Na MŚ 2014 w ataku Eto'o wspierać mogą Benjamin Moukandjo z Nancy lub Vincent Aboubakar z Lorient. Bliżej własnego pola karnego „Lwy" też mają się kim pochwalić. Są choćby Stephane M'Bia z Sevilli, Alex Song z Barcelony, Benoit Assou-Ekotto z Queens Park Rangers czy wreszcie bramkarz Idriss Kameni z Malagi, porównywany z legendarnym Thomasem N'Kono.
Ghańczyk Asamoah Gyan udowadnia, że nawet grając na peryferiach wielkiej piłki można być liderem reprezentacji. Napastnik Al Ain ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich eliminacje zakończył z sześcioma bramkami – żaden z zawodników afrykańskich reprezentacji, które zobaczymy na MŚ, nie strzelił więcej. Kibice „Czarnych gwiazd" modlą się, żeby przed finałami kontuzji nie złapał podatny na urazy Michael Essien z Chelsea. Jego brak oznaczałby poważne osłabienie zespołu, podobnie jak absencja Sulleya Muntariego z Milanu, Andre Ayewa z Olympique Marsylia czy Kevina-Prince Boatenga z Schalke 04.