Dziś i jutro kończą się rozgrywki w grupach, poznamy pary 1/8 finału.
Zostawić sprawę awansu nierozstrzygniętą przed spotkaniem w Stambule, tuż po losowaniu, uznano by w Turynie za samobójstwo. Ale Juventus z pięciu dotychczasowych meczów potrafił wygrać tylko raz. Jeżeli mistrz Włoch i lider Serie A nie wyszedłby z grupy, byłaby to największa niespodzianka tej fazy rozgrywek. Do awansu wystarczy remis.
Juventus we włoskiej lidze nie przegrał żadnego z dziewięciu ostatnich spotkań, na początku sezonu pozwolił się wyszumieć Romie i Napoli, by ze spokojem wyjść na prowadzenie w tabeli. – Do Stambułu też jedziemy bez strachu. Musimy tam zagrać, jakby to był finał, ale znamy swoją wartość. W końcu jesteśmy Juventusem – mówił obrońca Giorgio Chiellini.
Turcy nie muszą wierzyć tylko w magię swojego stadionu i siłę kibiców. Od kilku lat pukają do bram wielkiego futbolu, zatrudniają gwiazdy. W zeszłym sezonie dotarli do ćwierćfinału LM, gdy pokonali Schalke. Didier Drogba, Wesley Sneijder czy wracający po kontuzji bramkarz Fernando Muslera to piłkarze, którzy do Turcji pojechali za pieniędzmi, bo przecież spokojnie poradziliby sobie w silniejszych rozgrywkach. Miejscowi mają jednak problem z trenerem – Roberto Mancini miał być lekiem na całe zło, a po ostatnim meczu w krajowym pucharze pożegnały go gwizdy.
Galatasaray grał z drugoligowym Gaziantepsporem i do awansu potrzebował rzutów karnych. Na nic zdały się tłumaczenia Manciniego, że oszczędzał najsilniejszy skład na mecz z Juventusem. Kibice skandowali nazwisko Fatiha Terima, który został zwolniony z klubu po porażce 1:6 z Realem Madryt w pierwszej kolejce LM. W Stambule kotłuje się od dłuższego czasu, włoski trener miał ugasić niezdrowe emocje, jakie narosły między Turkami a zarabiającymi kilka razy więcej gwiazdami z zagranicy. Nie udało mu się, drużyna nadal jest podzielona.