Skończył się czas kosztownych zabawek

Tylko AC Milan zagra wiosną w Lidze Mistrzów. Trener reprezentacji Cesare Prandelli wyrokuje: „Po prostu jesteśmy słabi", a piłka nożna robi rachunek sumienia i przegląd ksiąg rachunkowych.

Publikacja: 19.12.2013 01:13

Mistrz Włoch Juventus Turyn odpadł już z Ligi Mistrzów

Mistrz Włoch Juventus Turyn odpadł już z Ligi Mistrzów

Foto: AFP, Tiziana Fabi Tiziana Fabi

Korespondencja z Rzymu

Jeszcze dziesięć lat temu w półfinałach Ligi Mistrzów grały aż trzy włoskie firmy, a Juventus i Milan spotkały się w finale. W 2010 r. Inter Jose Mourinho zdobył trofeum. Dziś o takich sukcesach trudno nawet marzyć. To prawda, że Napoli w grupie śmierci z Arsenalem i Borussią Dortmund stawało więcej niż dzielnie. To prawda, że Juventus najpewniej awansowałby, gdyby nie błoto w Stambule.

Ale prawdą jest również to, że od 1999 r., gdy w grupach Ligi Mistrzów grają 32 drużyny, do dalszej fazy przechodziły niemal zawsze trzy włoskie zespoły. W ubiegłym roku przeszły dwie, a w tym zaledwie Milan. Co szczególnie boli, dalej grają cztery zespoły Bundesligi i Premiership, a z hiszpańskiego kwartetu wypadł tylko Real Sociedad. Zdaniem ludzi włoskiego futbolu i mediów taki rozwój wypadków nie był wcale dziełem przypadku ani wyjątkowego pecha, ale symptomem złożonego i stale pogłębiającego się kryzysu futbolu w Italii. Wszyscy biją na alarm i szukają przyczyn.

Demontaż Interu i Milanu

Znawcy europejskiego przemysłu futbolowego podkreślają, że włoski odczuł o wiele boleśniej skutki trwającego od 2008 r. kryzysu finansowego niż konkurenci w Niemczech, Hiszpanii, Francji czy Anglii. Dowodem jest choćby to, że tylko w Italii kryzys wymusił wyprzedaż najlepszych graczy, a właściwie demontaż całego zespołu w dwóch czołowych klubach: Milanie i Interze. Podobnie miały się sprawy w Udinese.

O ile w ciągu ostatnich pięciu lat Bundesliga zanotowała wzrost wpływów aż o 30 proc., Premiership o 20 proc., o tyle włoska Serie A – zaledwie o 10 proc. Trudno się więc dziwić, że stale powiększa się różnica w zamożności między głównymi klubami Europy a czołówką włoską. W ubiegłym sezonie Milan i Juventus, najbogatsze włoskie kluby, zanotowały po 275 mln euro wpływów, podczas gdy Real Madryt niemal dwa razy tyle – 521 mln, Barcelona – 483 mln, Bayern – 431 mln, Manchester United – 425 mln, Arsenal – 326 mln, Chelsea – 321, Manchester City – 288 mln.

Co więcej, światowy kryzys spowodował we Włoszech dramatyczny wzrost podatków. W tej chwili fiskus zabiera 54 proc. (w stosunku do PKB), w Wielkiej Brytanii 40 proc., a w Niemczech i Hiszpanii – 37 proc. Odbija się to natychmiast na sytuacji finansowej klubów, które płacą wyższe podatki niż konkurenci za granicą.

Poza tym włoskie kluby rywalizujące na międzynarodowym rynku transferowym muszą oferować więcej, bo piłkarza obchodzi tylko to, ile dostanie na rękę netto po odprowadzeniu podatków. Jeśli podatki są wysokie, klub musi piłkarzowi to zrekompensować. Gdy dodać do tego, że oprocentowanie kredytu jest wyższe niż w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii, jest jasne, że włoski klub futbolowy, podobnie zresztą jak każde inne włoskie przedsiębiorstwo, już na starcie przegrywa z zagraniczną konkurencją.

Krytycy podkreślają  jednak, że w zapaści włoskiej piłki chodzi nie tylko o trudności spowodowane kryzysem, horrendalnym długiem publicznym (130 proc. PBK, 33 tys. euro na głowę mieszkańca) czy presją fiskalną. Przyczyny widzą również w specyficznej mentalności włoskich prezesów futbolowych, którzy nie są zdolni myśleć o swoich klubach w kategoriach biznesowych, co w ciężkich czasach często kończy się katastrofą.

Potężne ego

Generalnie chodzi o to, że w Italii klub futbolowy rzadko traktowany jest jak przedsiębiorstwo, które ma zarabiać pieniądze. Najczęściej zaspokaja próżność i potrzeby wizerunkowe właściciela. Ten traktuje klub jak kosztowną zabawkę, która bardzo źle robi na kieszeń, ale dodaje prestiżu – jak zegarek Rolexa czy ekskluzywne auto.

Na dodatek kluby należały i należą do potężnych mężów o rozbuchanym ego. Juventus (wyjątkowo przestrzegający dyscypliny finansowej) od trzech pokoleń jest własnością pierwszej rodziny Włoch – Agnellich od Fiata, Milan – Silvia Berlusconiego, Inter do niedawna należał do arcybogatej i wpływowej rodziny nafciarzy Morattich. Parmę do świetności doprowadził Calisto Tanzi, szef Parmalatu, a potem sprawca największego krachu w historii Włoch (16 mld euro). Lazio zdobyło w 2000 r. tytuł dzięki Sergio Cragnottiemu, który zainwestował w transfery 200 mln euro zdefraudowanych z kasy swego koncernu spożywczego Cirio.

Dla tych wszystkich krezusów przez lata liczyły się tylko zwycięstwa, a nie ich koszty. Jak się oblicza, Massimo Moratti, który właśnie sprzedał Inter pochodzącemu z Indonezji biznesmenowi Erickowi Thohirowi, utopił w klubie ponad miliard euro. Tylko nieco mniej stracił Berlusconi w Milanie. Gdy dodać, że Włosi pierwsi odkryli, jak wielkie pieniądze może przynieść sprzedaż praw telewizyjnych przez kluby prywatnym stacjom i zamknięciu meczów ligowych w dekoderze, staje się jasne, dlaczego przez lata stać ich było na sprowadzanie do Serie A najlepszych graczy świata.

Ponurym skutkiem lat beztroski jest horrendalne zadłużenie klubów Serie A – 1,6 mld euro, czyli 100 proc. własnego rocznego produktu brutto (dla porównania w Premiership to zaledwie 18 proc.). Prezesi w Serie A, jeśli chodzi o zaciąganie kredytów, niczym nie ustępują odpowiedzialnym za kraj politykom.

Jak przypomina „Gazzetta dello Sport", w tym samym czasie, gdy włoscy prezesi pławili się w sukcesach i kręcili palcami młynka, Anglicy poradzili sobie z bandytyzmem na stadionach, pobudowali katedry futbolu, a wokół nich kompleksy sportowo-usługowe, hotele, sklepy. Wszystko to stało się możliwe dzięki stworzeniu bardzo przychylnych warunków do inwestowania w angielski futbol. W efekcie powstał produkt kupowany na pniu w kraju i za granicą: mecze Premiership.

Niemcy podeszli do sprawy z wrodzoną systematycznością, ołówkiem w ręku, ale i z wyobraźnią. Osiągnęli to samo, choć dopiero kilka lat temu, ale na jeszcze solidniejszych podstawach finansowych (Bundesliga praktycznie nie ma długów, Premiership jest winna bankom pół miliarda euro).

Dziś stadiony Bundesligi są wypełnione w 93 proc., Premiership w 92 proc., hiszpańskiej La Ligi w 78 proc., a we włoskiej Serie A zaledwie w 55 proc. Co więcej, Niemcom, podobnie jak Anglikom czy Hiszpanom, udało się stworzyć ogromny wokółfutbolowy biznes i czerpią zyski z bardzo wielu źródeł.

Konsekwencją jest to, że w Premiership czy Bundeslidze wpływy z praw telewizyjnych to zaledwie 40–45 proc. klubowych budżetów, a w Serie A nierzadko i 70 proc. Chyba tylko lenistwem i brakiem wyobraźni włoskich menedżerów futbolu można tłumaczyć to, że cała Serie, z tak atrakcyjnymi markami jak Juve, Milan, Inter, zarabia na reklamach na koszulkach 82 mln euro, a sam Manchester United – 74 mln. Przychody Milanu z  działalności handlowej to 90 mln euro rocznie (Juve – 70 mln, Inter – 50 mln), a Bayern w ubiegłym sezonie przekroczył 200 mln euro.

Włoscy analitycy od początku XXI wieku przestrzegali, że to wszystko może się smutno skończyć, ale kasandrycznych przepowiedni nikt nie chciał słuchać. A potem przyszedł kryzys, na który włoskie kluby okazały się kompletnie nieprzygotowane.

Koszty obsługi kredytów bankowych dramatycznie wzrosły, a wobec braku dywersyfikacji w biznesie futbolowym trudno było znaleźć inne źródła finansowania. W rezultacie trzeba było sięgnąć po bolesną wyprzedaż tego, co w klubowym majątku najcenniejsze – graczy.

Cios w tradycję

Italię musiały opuścić takie gwiazdy jak Zlatan Ibrahimovic, Edinson Cavani, Ezequiel Lavezzi, Thiago Silva, Thiago Motta, Alexis Sanchez, Kevin-Prince Boateng, a nieco wcześniej Kak. Rodzina Sensich w obliczu nieuchronnego bankructwa musiała sprzedać AS Romę amerykańskim inwestorom. Moratti pozbył się Interu. To cios w tradycję i patriotyczne sentymenty, ale też źródło nadziei, że może z czasem, dzięki zagranicznym inwestorom, włoski futbol zacznie się rządzić logiką rachunku ekonomicznego.

Postawieni pod pręgierzem włoscy prezesi tłumaczą, że zabijają ich podatki, a przede wszystkim, że przepisy budowlane, dzierżawy i kupna gruntów nie pozwalają im budować stadionów, a wokół nich infrastruktury handlowo-usługowej, jak dzieje się w Niemczech, Anglii czy Francji. W tej chwili z klubów Serie A i B tylko Juventus ma własny, piękny stadion. Reszta gra na starzejących się obiektach należących do władz miejskich lub Włoskiego Komitetu Olimpijskiego (stadiony olimpijskie w Rzymie i Turynie), w które kluby inwestują tylko tyle, ile muszą, bo przecież to nie ich własność. Sytuacja ma się zmienić dzięki przegłosowanej właśnie tzw. ustawie stabilizacyjnej, ale na efekty trzeba będzie czekać dobrych parę lat.

Z tych wszystkich powodów, pośród awantur sfrustrowanych kibiców, kłótni w zarządzie ligi o podział telewizyjnych pieniędzy, więdnie włoski futbol. Awans zaledwie jednej drużyny do 1/8 Ligi Mistrzów postrzegany jest jako logiczna konsekwencja tej zapaści.

Trener Squadra Azzurra Cezare Prandelli w długim wywiadzie dla „Gazzetta dello Sport" nazywa rzecz po imieniu: „Nie oszukujmy się. Wydaje się nam, że nadal jesteśmy mocni, a jesteśmy w konfrontacji z zagranicznymi klubami coraz słabsi". Szczególnie boli go, że przed brazylijskim mundialem Juventus, na którym opiera się reprezentacja (bramkarz Gianluigi Buffon, cała obrona, reżyser Andrea Pirlo, Claudio Marchisio, Sebastian Giovinco), stracił szansę na grę przeciw najlepszym w LM.

Geniusz Prandellego

Prandelli podkreśla też, że młodym włoskim piłkarzom z klubowych szkółek coraz ciężej przebić się do pierwszej drużyny. W Serie A tylko 7,4 proc. piłkarzy pochodzi z międzyklubowej ligi młodzieżowej. W Niemczech – 16 proc. jak w Anglii, a we Francji i Hiszpanii – co piąty. Co z tym związane, średnia wieku piłkarzy Serie A jest najwyższa ze wszystkich lig europejskich: 27,5 roku. Dla porównania w Bundeslidze to 25,6, w Premiership 26,7, w lidze hiszpańskiej – 26,5, a we francuskiej Ligue 1 – 25,8.

Prandelli wskazuje też, że Serie A zalewają obcokrajowcy, więc zmniejsza się pole wyboru graczy do reprezentacji. O ile w 2006 r., gdy Włosi zostali mistrzami świata, w Serie A obcokrajowy stanowili  29,4 proc. graczy, o tyle teraz to ponad 55 proc.

Dlatego, jak przypomina Arrigo Sacchi, były trener Milanu i włoskiej reprezentacji, wicemistrzostwo Europy w zeszłym roku jest sukcesem wywalczonym nie dzięki, ale wbrew sytuacji we włoskim futbolu. Podobnie jak większość włoskich fachowców przypisuje go wyłącznie charyzmie i geniuszowi Prandellego, bo „udało mu się stworzyć zespół, który gra o wiele lepiej niż suma indywidualnych umiejętności i możliwości graczy".

Jeśli pominąć zbliżających się powoli do futbolowej emerytury Buffona i Pirlo, jedynym włoskim graczem światowej klasy jest Mario Balotelli, któremu fani nie mogą wybaczyć, że jest czarny.

Piłka nożna
Kadra przeprowadza się do Chorzowa. Dlaczego polscy piłkarze nie zagrają już na PGE Narodowym?
Piłka nożna
Czerwona kartka Wojciecha Szczęsnego. Kto będzie bronił w Barcelonie?
Piłka nożna
Szybcy i wściekli. Barcelona rozbiła Real i ma Superpuchar Hiszpanii, Wojciech Szczęsny z czerwoną kartką
Piłka nożna
Piłkarze bez przedłużonych kontraktów. Kto po sezonie może odejść za darmo?
Piłka nożna
Będzie pierwsze w tym roku El Clasico. Barcelona i Real zagrają o Superpuchar Hiszpanii