Numerem sześć Malky Mackay z Cardiff City, wyrzucony w przeddzień meczu minionej kolejki. Malezyjski właściciel Vincent Tan już przed świętami nakazał trenerowi podanie się do dymisji. Ten nie posłuchał i jeszcze przez kilka dni pozostał na stanowisku, choć jasne było, że przyszłości z walijskim zespołem wiązać nie może.
Z Tanem menedżer skonfliktowany był od lata. Poszło o pieniądze na transfery, dokładniej o przekroczenie o blisko 15 milionów ustalonego na 35 milionów funtów budżetu. Mackay argumentował, że na piłkarzy wydał ile trzeba, a dodatkowe kwoty to po prostu zarobki zawodników, opłaty za prawa do ich wizerunków i prowizje agentów. Właściciel podobno o tym wiedział, niby na każdy transfer wydawał zgodę, a jednak przez ostatnie miesiące konsekwentnie obwiniał trenera o rozrzutność. Zwolnienie było tylko kwestią czasu.
Cztery ostatnie sezony, przynajmniej do półmetka, to okres wyjątkowej stabilizacji. Przed końcem ubiegłego roku posady straciło tylko dwóch szkoleniowców – Mark Hughes w Queens Park Rangers i Roberto Di Matteo w Chelsea. Rok wcześniej do świąt Bożego Narodzenia ze stanowiskiem pożegnał się wyłącznie prowadzący Sunderland Steve Bruce.
Ostatniego równie nerwowego początku sezonu menedżerowie doświadczyli w rozgrywkach 2008/2009, kiedy przed Nowym Rokiem również sześciu z nich musiało odejść z klubów. Rekordem Premier League pozostaje siedem dymisji do Sylwestra – tak było dwukrotnie, w latach 2004 i 2007.
Ławka trenerska na Wyspach Brytyjskich nigdy pełnego komfortu nie dawała. Dlaczego jednak po kilku spokojniejszych latach władze klubów stały się nagle zdecydowanie mniej cierpliwe? Odpowiedź zaskoczeniem nie będzie – pieniądze. Ten sezon jest pierwszym rozgrywanym w ramach nowych kontraktów ze Sky i BT, dawniej British Telecom. Ważne do zakończenia sezonu 2015/16 umowy gwarantują każdemu klubowi pozostającemu w najwyższej klasie rozgrywkowej 25 milionów funtów więcej niż wcześniej.