W ojczyźnie popularnością przebija prezydenta. Jest kimś takim jak Didier Drogba dla Wybrzeża Kości Słoniowej. Ikoną, legendą, wzorem dla milionów chłopaków uganiających się po brudnych ulicach za piłką. W Londynie na swój pomnik dopiero pracuje.
Może zająć to trochę czasu. Kiedyś powiedział, że wolałby sprzedawać orzeszki ziemne w afrykańskiej wiosce, niż grać w tak żałosnym klubie jak Chelsea. Kibice takich rzeczy nie zapominają, nawet jeśli strzelasz trzy bramki Manchesterowi United, przekreślając właściwie szanse rywali na obronę mistrzostwa Anglii. Musisz zrobić coś więcej, najlepiej dać drużynie trofea. Eto'o zdaje sobie z tego sprawę. – Nie jestem tu po to, by zdobywać gole, ale by pomóc Chelsea odzyskać tytuł – powtarza.
Biblia w szatni
Mourinho mówi, że to napastnik na specjalne okazje: błyszczy w ważnych momentach. Ale dwa poprzednie sezony spędził na futbolowej prowincji, w Dagestanie, licząc głównie zarobione pieniądze. Sulejman Kerimow, rosyjski oligarcha z branży paliwowej i właściciel Anży Machaczkała, uczynił go najlepiej opłacanym piłkarzem świata. Za samą grę Eto'o dostawał aż 20 mln euro rocznie. I to już po odliczeniu podatku.
Ale Kerimowowi pompowanie pieniędzy w swoją zabawkę się znudziło, wprowadził politykę oszczędności i dla takich zawodników jak Brazylijczyk Willian czy Eto'o zrobiło się w klubie za biednie. Obaj trafili do Chelsea. Kameruńczyk zgodził się na ponaddwukrotnie mniejszą pensję – około 8 mln euro rocznie. Podpisał kontrakt do końca sezonu.
– To nie była trudna decyzja. Znałem Mourinho z Interu, więc gdy pojawiła się możliwość przeprowadzki do Londynu, bardzo chętnie z niej skorzystałem – przyznaje. Kiedy był jeszcze zawodnikiem Barcelony, po twardych bojach z Chelsea w Lidze Mistrzów obiecał sobie, że nigdy nie zagra w klubie prowadzonym przez Portugalczyka. Nazwał go nawet gównem. – Bóg wie najlepiej, co dla mnie dobre. Chciał mi pokazać, że byłem w błędzie i dziś Jose znów jest moim przyjacielem i trenerem – tłumaczy.