Przypadek Hoenessa to przestroga dla innych ludzi futbolu igrających z urzędem skarbowym. Niedawno głośno było o sprawie Leo Messiego i jego ojca, oskarżanych o ukrywanie w rajach podatkowych dochodów z praw do wizerunku piłkarza. Zaległe 5 mln euro jednak zwrócili i kary uniknęli.

Hoeness przyznał się do winy, w styczniu 2013 roku sam zawiadomił władze o długach wobec fiskusa, ale okazało się to niewystarczające. Sąd nie znalazł okoliczności łagodzących. Przychylił się do stanowiska prokuratury, która wniosek legendy Bayernu uznała za niekompletny i złożony pod presją strachu.

Podczas czterodniowego procesu, relacjonowanego przez wszystkie media w Niemczech, wyszło na jaw, że król kiełbasek (ma dobrze prosperujące przedsiębiorstwo) jest winien nie 3,5 mln euro, ale co najmniej 28,5 mln. Zaległości dotyczą lat 2003–2009, gdy Hoeness za pośrednictwem kont w szwajcarskim banku przeprowadzał transakcje na giełdzie, nie odprowadzając od zysków podatku. Oskarżyciel żądał 5,5 roku więzienia. Obrońca wnosił o uniewinnienie lub wyrok w zawieszeniu. Sąd orzekł 3,5 roku bez zawieszenia. Nie pomogła skrucha ani tłumaczenia Hoenessa, że nie jest pasożytem, bo przekazuje miliony na cele społeczne. – Będziemy się odwoływać – zapowiedział jego adwokat. Wiele wskazuje jednak, że Hoeness kolejne mistrzostwo Niemiec dla Bayernu będzie świętował za kratkami.