Obiecuje, że gdy strzeli bramkę, nie będzie okazywał radości. Ale szybko dodaje, że nie uroni łzy, jeśli Chelsea z rozgrywek odpadnie. – Muszę być profesjonalistą. Teraz moim klubem jest Galatasaray – przypomina 36-letni napastnik z Wybrzeża Kości Słoniowej.
Na Stamford Bridge czuje się jak w domu. – Dobrze znów widzieć te wszystkie znajome twarze – mówił na przedmeczowej konferencji. Przez osiem lat był tu królem, zdobył z Chelsea wszystkie możliwe trofea (trzy mistrzostwa Anglii, cztery puchary i dwa puchary ligi). Zanim w 2012 roku wyjechał do Chin, dał jej to najcenniejsze – puchar Ligi Mistrzów – wykorzystując w finale z Bayernem decydujący rzut karny. Trafiał średnio w co drugim meczu Chelsea – 157 goli w 341 spotkaniach, został uznany za najlepszego piłkarza w jej historii.
Nie osiągnąłby tych sukcesów, gdyby nie Jose Mourinho. Jest mu wdzięczny, że w 2004 roku sprowadził go do Londynu i ukształtował jako piłkarza. Powtarza, że poszedłby za Portugalczykiem na koniec świata. – Dzięki niemu wszedłem na wyższy poziom, poznałem atmosferę wielkiego futbolu – opowiada.
Teraz sam daje innym szansę na lepsze życie. Siedem lat temu założył w swojej ojczyźnie fundację. Walczy z biedą, głodem, chorobami, krzewi edukację. Wkrótce otworzy w Abidżanie własny szpital. Dla zjednoczenia narodu zrobił więcej niż wszyscy politycy razem wzięci.
Jest człowiekiem dużej wiary. Nie ma wątpliwości, że Galatasaray stać na awans do ćwierćfinału. – Będzie ciężko, ale gdybym nie wierzył, że to możliwe, w ogóle bym tu nie przyjechał. Spróbujemy sprawić niespodziankę – zapowiada.