Losowanie odbyło się w siedzibie UEFA w Nyon. Drużyny nie były rozstawione. Real mógł więc trafić na Atletico i wtedy na pewno w finale zagrałaby jedna drużyna z Madrytu. Może tak być, może nie być żadnej, ale mogą też być dwie. Zdarzało się, że w finałach spotykały się dwa zespoły z tego samego kraju (były cztery takie przypadki), ale nigdy z tego samego miasta.
Na tym poziomie siły klubów są wyrównane i trudno wskazać faworytów. Real ma słaby bilans gier z drużynami niemieckimi. Wyeliminował wprawdzie Borussię, jednak rozegrał dwa całkiem różne mecze. W Madrycie (3:0) miał zdecydowaną przewagę. W Dortmundzie (0:2) ledwo uszedł z życiem. Tyle, że w pierwszym meczu Cristiano Ronaldo był na boisku a w drugim na ławce rezerwowych. Portugalczyk leczy kontuzję, na pewno nie wystąpi w finale rozgrywek o Puchar Króla przeciw Barcelonie (16 kwietnia w Walencji) i nie wiadomo co będzie dalej. Bez niego siła Realu znacznie maleje.
Bayern też ma problem. W poprzednim sezonie zdobył wszystko co było do zdobycia. W tym jest na dobrej drodze do powtórzenia sukcesu, ale zrobił na niej dopiero pierwszy krok: obronił mistrzostwo Niemiec. Można odnieść wrażenie, że coś się w bawarskiej maszynerii zacięło. Nie udał się Bayernowi występ na Old Trafford, w rewanżu na Allianz Arena też długo nie mógł wykazać wyższości nad Manchesterem Utd i nawet pierwszy stracił bramkę. Właśnie to nie podobało się trenerowi Pepowi Guardioli. Frank Ribery, Arjen Robben na skrzydłach, z Thomasem Müllerem lub Mario Mandżukiciem w środku to jest potworna siła rażenia. Ale równie dobrych graczy nie ma w obronie. Dlatego czasami bohaterem meczu bywa bramkarz Manuel Neuer.