David Moyes był menadżerem Evertonu przez 11 lat. To dzięki niemu drużyna w 2005 grała w eliminacjach Ligi Mistrzów (odpadła w eliminacjach z Villarreal). Gdy w maju zeszłego roku odchodzący na emeryturę sir Alex Ferguson namaścił rodaka na swojego następcę w Manchesterze United, kibicom zespołu z Goodison Park łzy napłynęły do oczu. Ale sympatycy Evertonu spodziewali się, że dzień rozstania prędzej czy później nadejdzie. Przecież w końcu jakiś wielki klub musiał skusić tak znakomitego trenera jak Moyes.
Po ostatnim w sezonie 2012/2013 meczu przy Goodison Park (wygranym 2:0 z West Ham United) Szkot długo chodził po boisku i dziękował kibicom za wspólnie spędzone lata. Wzruszeniom nie było końca. Na trybunach pojawiły się transparenty „Do widzenia i powodzenia. Dziękujemy za 11 lat wspaniałych wspomnień.” Liverpool żegnał bohatera.
Ale sielanka szybko się skończyła. W ciągu kilku godzin sympatia zmieniła się w ogromną niechęć. David Moyes podpadł kibicom swojego poprzedniego klubu tym, że chciał sprowadzić do zespołu mistrzów Anglii Leightona Bainesa i Marouane’a Fellainiego. Manchester United zaproponował za obu piłkarzy 28 milionów funtów. Nowy trener Evertonu Roberto Martinez nie chciał słyszeć o sprzedaży któregokolwiek zawodnika. Jednak Moyesowi udało się zrealizować swój plan. W połowie. Na Old Trafford trafił tylko reprezentant Belgii. A sympatykom Evertonu powoli mijała miłość do szkockiego szkoleniowca.
Pierwsze oznaki gasnącego uczucia można było zobaczyć w grudniu zeszłego roku, gdy Manchester United podejmował Everton na swoim stadionie. Było to pierwsze spotkanie drużyny prowadzonej przez Moyesa z byłym klubem. Mistrzowie Anglii przegrali 0:1. Kibice gości po meczu z nieukrywaną satysfakcję śpiewali „Rano cię zwolnią!”
Czego Szkot może spodziewać się w niedzielę? Nie wiadomo. Być może publiczność będzie głośno wyrażać swoje urazy, a być może, zajęta marzeniami o Lidze Mistrzów, o wszystkim zapomni. Jedno jest pewne – niedzielny mecz będzie dla Davida Moyesa szczególnym wydarzeniem.