Do miejsca, w którym są dziś, szli różnymi drogami. Łukasz Fabiański po transferze Artura Boruca do Celticu Glasgow był pierwszym bramkarzem Legii, na talencie Roberta Lewandowskiego przy Łazienkowskiej się nie poznali.
Kiedy w 2007 roku Fabiański przechodził do Arsenalu i grał już w reprezentacji, Lewandowski podbijał ze Zniczem drugoligowe boiska, ściągając na trybuny w Pruszkowie menedżerów z całej Europy. W Lechu szybko został gwiazdą ekstraklasy i trafił do Dortmundu.
Anglicy doceniają, Niemcy przepraszają
Jeden i drugi początki za granicą mieli ciężkie. Każdy błąd Fabiańskiego, spotykał się z drwinami tabloidów. Gdy cztery lata temu w meczu ligowym z Wigan wypuścił piłkę z rąk po dośrodkowaniu, przyczyniając się do porażki Arsenalu, „Sun" nadał mu przydomek Flappyhandski (od słów „flap" – klapa – i „hand" – ręka). Ale miesiąc temu, kiedy z tym samym zespołem obronił w półfinale Pucharu Anglii dwa rzuty karne, ta sama gazeta napisała, że uratował posadę Arsene'owi Wengerowi.
Niemcy szydzili z nieskuteczności Lewandowskiego, bulwarowy „Bild" zmienił jego nazwisko na „Lewandoofski" („doof" po niemiecku znaczy głupek), oskarżał go o pazerność i brak profesjonalizmu. Aż do ostatniego weekendu, kiedy polski napastnik został królem strzelców. „Sorry, Lewandowski" – napisał szef redakcji sportowej „Bilda" Walter M. Straten. „Za sagę związaną ze swoim przejściem do Bayernu dostał tęgie lanie (również ode mnie). W imponujący sposób odpowiedział krytykom, którzy kwestionowali jego postawę. Pokazał, że da z siebie wszystko dla Dortmundu – także w finale Pucharu Niemiec".
Oliver Kahn mówi, że Lewandowski to piłkarz sezonu (magazyn „Kicker" wybrał go do jedenastki rozgrywek), a Franz Beckenbauer nie ma wątpliwości, że w sobotę Polak będzie najgroźniejszą bronią Borussii. W Monachium wciąż żywa jest pamięć o tym, co zrobił w Berlinie dwa lata temu: strzelił Bayernowi trzy bramki, a Dortmund zwyciężył 5:2. Wtedy grała cała polska trójka, teraz zabraknie kontuzjowanego Jakuba Błaszczykowskiego.