Mecz Hiszpanii z Holandią już przeszedł do historii mundiali jako jedna z największych sensacji. Mistrzowie świata przegrali 1:5. O ile w pierwszej połowie wszystko przebiegało z grubsza tak, jak się można było spodziewać, o tyle w drugiej Holendrzy urządzili sobie poligon strzelecki – wbili pięć bramek.
Iker Casillas przy co najmniej dwóch popełnił poważne błędy i z bohatera, ojca zwycięstw Hiszpanii, stał się nagle jednym z głównych winowajców porażki. Był załamany jak cała drużyna, przeprosił kibiców i poprosił o wsparcie, co po takim ciosie przydałoby się praktycznie wszystkim hiszpańskim piłkarzom.
Sergio Ramos, który jeszcze niedawno w finale Ligi Mistrzów dał Realowi najpierw nadzieję a potem zwycięstwo, w meczu z Holandią został ośmieszony przez 31-letniego Arjena Robbena, który minął go jak pociąg pospieszny.
Bezradności całej drużyny, nielogicznej, biorąc pod uwagę nazwiska graczy (wartość 23 zawodników Hiszpanii wynosi 671 mln euro i jest najwyższa na mundialu), nikt nie rozumie. Czy to koniec trwającej sześć lat serii zwycięstw, zmierzch tiki-taki i hiszpańskiej szkoły futbolu? Czy tylko jednorazowa słabość, która już się nie powtórzy? Mecz z Chile ma dać odpowiedź na te pytania. Jeśli Hiszpanie przegrają, będą mogli przygotowywać się do drogi powrotnej.
Tylko trzykrotnie w historii mundiali zdarzyło się, że aktualny mistrz został wyeliminowany już w fazie grupowej. Tak z mundialem w roku 1966 rozstali się Brazylijczycy (mimo że mieli w drużynie Pelego i Garrinchę), w 2002 Francuzi, a w 2010 Włosi, których wyprzedziła nawet Nowa Zelandia.