Michał Kołodziejczyk z Sao Paulo
Serce tiki-taki przestało bić w Rio de Janeiro po porażce z Chile 0:2. Zwiastuny choroby obserwowano już od jakiegoś czasu, pacjent trafił nawet na oddział intensywnej terapii, kiedy w kryzys wpadła Barcelona. Doktor Vicente del Bosque szedł w zaparte i pocieszał rodzinę - wszystko jest w porządku, to chwilowy syndrom wypalenia. Pacjent odpocznie, wyzdrowieje i znowu będzie mistrzem.
Pacjent odpoczął, ale kiedy wrócił do pracy, okazało się, że serce bije za wolno. Tiki-taka rządziła piłkarskim światem bardzo długo, to był najskuteczniejszy system XXI wieku, a być może całego futbolu. Od jakiegoś czasu szedł w niewiadomym kierunku. Setki podań, wchodzenie do bramki z piłką spowodowało, że drużyny grające tiki-takę przestały potrzebować napastnika. System zaczął mordować Jose Mourinho i jego Real Madryt, kroplami drążył skałę. Siłą wybijał z głowy piękny futbol, krytykował go cały świat, ale Mourinho udowodnił, że na każdego można znaleźć sposób.
Koniec tego futbolu nastąpił z momentem odejścia Pepa Guardioli z Barcelony. Pep nie odszedł zresztą w świetle reflektorów, jako zwycięzca. Zrobił to po cichu, na roczny urlop, może czuł, że ten sposób na piłkę nie jest wieczny. Guardiola budził tiki-takę elektrowstrząsami w Bayernie Monachium, ale w półfinale Ligi Mistrzów przegrał z Realem Madryt 0:7. Jeśli Del Bosque nie wierzył w wypalenie się systemu, powinien popatrzeć na mistrza Niemiec. Guardiola dał mu wskazówkę, zupełnie za darmo.