– To mój piąty wielki turniej i z doświadczenia wiem, że euforia znika tak szybko, jak się pojawia. Nie jesteśmy jeszcze mistrzami świata – mówił przed meczem Robin van Persie, tonując nastroje po triumfie 5:1 nad Hiszpanią.
Euforia rzeczywiście mogła się skończyć szybko. Gdyby Holandia nie pokonała Australii, ostatnie spotkanie z Chile decydowałoby o wyjściu z grupy. A tak będzie decydowało o tym, kto zajmie w niej pierwsze miejsce i w kolejnej rundzie uniknie Brazylii.
Holendrzy nie wygrali wcześniej żadnego z trzech meczów z Australijczykami, ale mało kto spodziewał się chyba, że rywale sprawią im takie kłopoty. Po 20 minutach nic na to nie wskazywało. Arjen Robben przejął piłkę w środku boiska, popędził pod bramkę i dał Holandii prowadzenie.
Być może ten gol uśpił czujność piłkarzy Louisa van Gaala. Już kilkadziesiąt sekund później wyrównał Tim Cahill. Dostał długie podanie, wbiegł w pole karne, kopnął piłkę bez przyjęcia prosto pod poprzeczkę. Pokazał, że tak strzelać potrafi nie tylko Robin van Persie. Nie ma wątpliwości, że to będzie jedna z najpiękniejszych bramek turnieju.
– Czułem, że mogę uderzyć celnie, wyszedł cudowny gol – dzielił się wrażeniami Cahill. Od dwóch sezonów gra on w amerykańskiej MLS (New York Red Bulls), wcześniej przez osiem lat był zawodnikiem Evertonu. – Myślę, że tym meczem zyskaliśmy szacunek wielu ludzi. Mam nadzieję, że będzie on inspiracją dla dzieci w naszym kraju.