Brazylii wystarcza remis, ale nikt z kibiców gospodarzy nie wyobraża sobie innego scenariusza niż zwycięstwo nad rozbitym i skłóconym Kamerunem, który na mundialu nie strzelił jeszcze bramki. Przegrał z Meksykiem (0:1) i Chorwacją (0:4), po fazie grupowej wraca do domu.
– Kadra Kamerunu przypomina klatkę z lwami. Zapanować nad nią może tylko trener z charyzmą – mówi agencji Reuters Winfried Schaefer. Niemiec w 2002 roku zdobył z drużyną Puchar Narodów Afryki, to ostatni wielki sukces reprezentacji. – Tu zawsze wszystko rozbija się o finanse. Pracują ciężko przez cztery lata, a potem cały wysiłek marnują na wojny o pieniądze.
Nie inaczej było tym razem. Walka o wyższe premie doprowadziła do strajku w reprezentacji. Kompromitacja była blisko, skończyło się na późniejszym wylocie do Brazylii. Piłkarze swój cel osiągnęli, ale motywacji im nie przybyło. – To nie są złe chłopaki, ale nie potrafią stworzyć zespołu. Dzielą się na dwie grupy: jedni idą za Samuelem Eto'o, drudzy za Aleksem Songiem.
Song z Brazylią na pewno nie zagra. Jest zawieszony, dostał czerwoną kartkę za uderzenie łokciem Mario Mandżukicia. Eto'o mecz z Chorwacją opuścił, leczył kontuzję, dziś również może go zabraknąć. – Chcemy pokazać inną twarz. Musimy patrzeć w przyszłość. Mamy młodych zawodników, którzy dają nadzieję – przekonuje obecny trener Kamerunu Volker Finke.
Lepszą twarz zamierzają też wreszcie pokazać gospodarze. – Rok temu wygraliśmy Puchar Konfederacji, ale to nie to samo co mundial. Tu każdy przyjechał bardzo dobrze przygotowany – zauważa David Luiz, od nowego sezonu obrońca PSG. Dani Alves dodaje: – Ludzie chcą, byśmy strzelali po pięć, dziesięć goli. Kiedy się to nie udaje, popadają w pesymizm. Ale wiemy, że idziemy w dobrym kierunku.