Coś takiego jak fair play podczas finałów mistrzostw świata oczywiście istnieje, ale emocje i waga meczu sprawiają, że czasami się o tym zapomina. Tak było, jest i będzie. Już w 26. minucie meczu otwierającego pierwsze mistrzostwach świata (Urugwaj, 1930) bramkarz Francji Alexis Thepot został kopnięty w twarz przez Meksykanina Dionisio Mejiję, który nie poniósł za ten czyn żadnej kary, bo sędzia Domingo Lombardi z Urugwaju nie zauważył. Thepot doznał wstrząsu mózgu. Dzień później Peruwiańczyk Placido Galindo został pierwszym piłkarzem w historii mundiali usuniętym przez sędziego za brutalny faul. Jak widać, początki były bardzo obiecujące.
Cztery lata później (Włochy, 1934) proceder unieszkodliwiania przeciwników za pomocą fauli znacznie się rozwinął. W meczu Włochy – Hiszpania biły się już całe drużyny, nie bez powodu więc nazwano go rzeźnią we Florencji. Ponieważ zakończył się remisem, następnego dnia został powtórzony.
W drużynie hiszpańskiej wybiegło na boisko zaledwie czterech zawodników z pierwszego spotkania. Reszta wyglądała jak po nocnej zabawie z góralami w Kościelisku i nie była w stanie się ruszać. Rewanż wygrali Włosi, którzy położyli niemałe zasługi w rozwoju chuligaństwa boiskowego. To oni podnieśli faule do rangi sztuki niewidocznej dla sędziego.
Skrobanie po ścięgnach
Niemcy też mają swój wkład. Pierwowzorem piłkarza wychodzącego na boisko tylko po to, aby obrzydzić życie najlepszemu napastnikowi rywali, był Werner Liebrich. Podczas mistrzostw świata w Szwajcarii (1954) chodził cały czas za Węgrem Ferencem Puskasem, skrobał go dyskretnie kołkami po ścięgnach Achillesa albo walił mocno w łydkę, kolano lub udo.
Jego praca przyniosła plon. Puskas nie mógł wystąpić w dwóch meczach, a kiedy wychodził na finał, ponownie przeciw Niemcom, nie był w pełni sił, w dodatku zaś patrzył na Liebricha, myśląc o odwecie. A taki stan nigdy nie pomaga skoncentrować się na grze. I Niemcy wygrali.