Nazywany był już najlepszym piłkarzem, jakiego wyprodukowała Holandia od czasów Johana Cruyffa (przez ówczesnego menedżera Tottenhamu Martina Jola), a także oszustem (lista jest zbyt długa, by ją w pełni przytoczyć, ale ostatnim, który tak go ochrzcił, był trener reprezentacji Meksyku Miguel Herrera). Na jego cześć kibice śpiewali pieśni pochwalne, ale był też przez nich okrutnie wygwizdywany. Strzelał gole decydujące o triumfie w Lidze Mistrzów, ale i nie trafiał w najważniejszych momentach. Arjen Robben to piłkarz, który wzbudza skrajne uczucia.
Wydawało się, że jego kariera w Bayernie Monachium jest już skończona. W finale w 2012 roku grający na swoim stadionie bawarski klub podejmował Chelsea. Gdy w dogrywce do wykonania rzutu karnego przyznanego za faul Drogby na Riberym podszedł Robben, trybuny monachijskiego stadionu zaszumiały. Przecież kilkanaście dni wcześniej Holender nie wykorzystał jedenastki w decydującym o mistrzowskim tytule w Bundeslidze meczu z Borussią Dortmund. Wtedy uderzył piłkę źle – zbyt lekko i zbyt blisko środka, a bramkarz BVB Roman Weidenfeller pewnie obronił strzał. – Ale przecież nie można dwa razy, na przestrzeni kilkunastu dni, w decydujących momentach źle wykonać rzut karny – pocieszali się kibice. Jednak można. Holender jakby skopiował swój strzał z meczu o mistrzostwo Niemiec. Strzelił lekko, zbyt blisko środka, zbyt słabo, by Petr Cech nie obronił. W lidze Bayern musiał uznać wyższość Borussii, w Lidze Mistrzów Chelsea, która wygrała po konkursie jedenastek. Kozłem ofiarnym został oczywiście Holender.
Gwizdy w Monachium
Gdy przed Euro 2012 reprezentacja Holandii grała sparing w Monachium z Bayernem, kibice niemiłosiernie wygwizdali Robbena. Sam zainteresowany nie komentował sprawy, ale zrobili to za niego koledzy z reprezentacji. – To był koszmarny wieczór dla Arjena, namawiam go, żeby latem przeszedł do Interu – mówił Wesley Sneijder, który grał wówczas w Mediolanie. – Reakcja kibiców była haniebna, a najgorsze, że nikt z klubu się za nim nie wstawił.
Robben do Interu jednak nie przeszedł i w 2013 roku to jego bramka strzelona Borussii Dortmund minutę przed końcem meczu dała Bayernowi upragniony Puchar Mistrzów. Ale w Bayernie uczucia wobec Holendra wciąż są słodko-gorzkie. Przede wszystkim dlatego, że Robben wszystko chciałby zrobić sam. To on wyrywa partnerom piłkę, gdy przychodzi do karnych, to on chce wykonywać wszystkie rzuty wolne, a jak pisze niemiecka gazeta „Der Spiegel", z powodu swoich samotnych rajdów, gdy partnerzy po prostu wiedzą, że nie ma co biec za akcją, nazywany jest samolubnikowem („Aleinikov" – od Allein, „sam").
Robben ma za sobą całą masę wybryków, na które – gdyby nie był aż tak dobrym piłkarzem – nie powinno być miejsca w drużynie. W półfinale Ligi Mistrzów w 2011 roku pobił się w przerwie z Riberym. Poszło o to, że Holender nie chciał oddać Francuzowi piłki przy rzucie wolnym. Innym razem Robben odmówił wykonania rzutu karnego. Było to w tym sezonie, w spotkaniu Ligi Mistrzów przeciwko Viktorii Pilzno. Holender był wyznaczony do jedenastki, ale postanowił demonstracyjnie oddać ten przywilej komu innemu, chociaż trener Pep Guardiola krzyczał z linii bocznej: „Arjen, Arjen". Robben piłki wręczonej przez Ribery'ego nie przyjął. Wszystko dlatego, że trzy dni wcześniej – w spotkaniu z Mainz – Guardiola na oczach telewidzów i publiczności na stadionie kazał wykonać jedenastkę Thomasowi Müllerowi, mimo że Robben był do niej wcześniej wyznaczony i już ustawił piłkę. Zemsta najlepiej smakuje na zimno.